Nurkowie minerzy zakończyli operację rozminowania portu w Ustce. Wszystko po to, by turyści mogli bezpiecznie wypoczywać, a kutry bez obaw zawijać do przystani.
Obombowej akcji głośno było w całej Polsce. Przypomnijmy: na dwa niewypały natrafili przypadkiem robotnicy pogłębiający kanał portowy. Ekspertyza wykazała, że były to niemieckie bomby głębinowe DM-11, zawierające po 100 kg trotylu. Niewypały zdetonowali na podusteckim poligonie saperzy Marynarki Wojennej. – Z takimi pozostałościami po II wojnie światowej nie ma żartów – tłumaczy kmdr Andrzej Walor, szef Inżynierii Morskiej Dowództwa Marynarki Wojennej. – Mimo upływu czasu trotyl nie traci swoich wybuchowych właściwości. Gdyby doszło do eksplozji, zagrożone byłyby budynki w promieniu 250–300 metrów.
Strzeżonego Pan Bóg strzeże
By mieć pewność, że ustecki port jest już „czysty”, wojsko przeprowadziło dwudniową operację z udziałem płetwonurków. Minerzy spędzili pod wodą łącznie 15 godzin, sprawdzając 1600 metrów kwadratowych powierzchni dna na głębokości około 5,5 metra. – Nurkowie schodzili pod wodę w parach – informuje kmdr por. Bartosz Zajda, rzecznik prasowy dowódcy MW. – Podczas skanowania dna korzystali z sonaru oraz wykrywaczy metali. Kolejnych niewybuchów jednak nie znaleźli. Czy oznacza to, że port w Ustce został już rozminowany na dobre? – Niewykluczone, że niewypały mogą się jeszcze znajdować w elementach konstrukcyjnych nabrzeża bądź pod poziomem dna. Dlatego też, w miarę postępu prac związanych z pogłębianiem portu, dokonamy ponownej kontroli – dodaje kmdr por. Zajda.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się