Afrykańska przygoda Piotrka zaczęła się w ubiegłym roku. Na franciszkańską misję uciekł przed wyścigiem szczurów i dyktatem białych kołnierzyków. Po roku wrócił na Czarny Ląd… żeby sadzić warzywa.
W Kongu Piotrek nauczył się, że najbardziej pomaga się, będąc obok. To doświadczenie przeniósł do Południowego Sudanu, do którego pojechał realizować projekt finansowany przez Caritas.
Krajobraz po wojnie
– Po powrocie z Konga wiedziałem, że wrócę do Afryki. Chcę pomagać, ale profesjonalnie – opowiada Piotrek Barczak, 28-latek pochodzący z Koszalina. Dlatego zdecydował się na dodatkowe studia z adaptacji do zmian klimatu, ale także znalazł pracę w Brukseli w pozarządowej organizacji zajmującej się ochroną środowiska. Kiedy pojawiła się okazja do wzięcia udziału w programie rolniczym w Południowym Sudanie, nie wahał się ani chwili. – Zostałem zaangażowany do projektu dotyczącego bezpieczeństwa żywnościowego, który finansuje Caritas. Chodzi o stworzenie możliwości tamtejszym rolnikom, zmotywowanie ich do ekologicznych upraw, które pozwolą im się wyżywić, ale i czerpać z tego korzyści – wyjaśnia pokrótce, czym zajmował się przez trzy miesiące w najmłodszym na świecie państwie. Republika Południowego Sudanu powstała zaledwie przed dwoma laty. To niezwykle żyzny kraj. Wszystko, co się tam posadzi, wyrośnie i da owoce. Ale przez wiele lat kraj ten trawiony był wojną. – Tam, gdzie ja pracowałem, w Malual Chat, było już bezpiecznie, z dala od konfliktów, choć trwają jeszcze walki plemienne. Skutki wojny widać jednak na każdym kroku. Przede wszystkim w ludziach, dotkniętych traumą – opowiada Piotrek. – Są kłopoty z żywnością. W porze suchej nie ma co jeść, zdarzają się kradzieże stad bydła, więc pasterze są uzbrojeni po zęby. Nie ma też dotacji, emerytur, rent rolniczych, więc albo się uprawia ziemię, albo się umiera z głodu.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się