Zgodnie z przewidywaniami nie doszło dziś do ugody w sprawie odszkodowania, jakiego od diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej domaga się 25-letni Marcin K., ofiara byłego proboszcza z Kołobrzegu.
Dziś przed Sądem Rejonowym w Koszalinie spotkały się strony bezprecedensowej sprawy, w której ofiara molestowania seksualnego domaga się zadośćuczynienia i odszkodowania m.in. od diecezji.
Mężczyzna jako 12-latek był molestowany przez proboszcza w Kołobrzegu. Teraz zamierza pozwać diecezję, bo - jego zdaniem - wiedziała o zachowaniu proboszcza, jednak nie reagowała. Marcin K. domaga się 200 tys. zł, które - jego zdaniem - mają mu wypłacić: diecezja koszalińsko-kołobrzeska, kołobrzeska parafia pw. św. Wojciecha oraz jej były proboszcz Zbigniew R. Oczekuje również przeprosin za wyrządzoną szkodę na łamach „Newsweeka”, „Polityki” i „Gazety Wyborczej”.
Do ugody między stronami nie doszło. Krzysztof Wyrwa, radca prawny, który reprezentuje diecezję i parafię, tłumaczył, że wniosek o ugodę „pozbawiony jest podstaw” oraz „nie spełnia elementarnych wymogów”. Zdaniem pełnomocnika diecezji, adresatem roszczeń powinien być sprawca, czyli Zbigniew R.
- Przeniesienie odpowiedzialności z osoby fizycznej na instytucję wymaga uzasadnienia. W zawezwaniu do próby ugodowej nie dopatrzyliśmy się nawet jednego elementu, dlaczego druga strona chce, żeby kościelne osoby prawne ponosiły tę odpowiedzialność - uzasadnia swoje stanowisko mec. Wyrwa. - Nie wiemy też, dlaczego mielibyśmy przepraszać w mediach, w których moi mandanci nikogo nie obrazili - dodawał.
Podobne stanowisko prezentował także pełnomocnik Zbigniewa R.
- Jestem rozgoryczony. To są dla mnie ciężkie chwile, ale czuję też satysfakcję, że doprowadziłem do skazania mojego kata, który wielokrotnie wykorzystywał mnie seksualnie, zdegradował moją psychikę. Ale występuję też w imieniu wszystkich ofiar, które milczą - mówił po wyjściu z sali sądowej Marcin K.
Jak tłumaczył, swoim pozwem chce wykazać, że Kościół odpowiada za czyny księdza. - Ksiądz w chwili święceń przyrzeka posłuszeństwo biskupowi, więc biskup bierze odpowiedzialność za niego. Nie zgadzam się z argumentacją kurii, że o niczym nie wiedziała - mówi mężczyzna, którego zdaniem o tym, co dzieje się w kołobrzeskiej parafii pw. św. Wojciecha wiedzieli już poprzednicy bp Edwarda Dajczaka - abp Marian Gołębiewski i kard. Kazimierz Nycz.
Krzysztof Wyrwa zaprzecza, by bp Edward Dajczak nie reagował na doniesienia o zachowaniu byłego kołobrzeskiego proboszcza. - Ksiądz biskup wydał odpowiednią decyzję o zawieszeniu w czynnościach kapłańskich, czyli suspensę. I zrobił to natychmiast, kiedy się o tym dowiedział - zaznacza prawnik. Kara suspensy została nałożona na Zbigniewa R. za jawne złamanie celibatu.
Marcin K. oficjalnie poinformował kurię w Koszalinie o przypadkach molestowania przez ks. Zbigniewa R. w grudniu 2009 r. Wcześniej, bo już w czerwcu 2008 r. biskup koszalińsko-kołobrzeski odwołał ks. Zbigniewa R. z funkcji proboszcza z powodu jawnych zachowań homoseksualnych, a w grudniu 2009 r. nałożył na niego suspensę. W listopadzie 2010 r. odpowiednie pismo w jego sprawie kuria koszalińsko-kołobrzeska wysłała do Stolicy Apostolskiej.
Wojciech Dobkowski, pełnomocnik Marcina K., nie był zaskoczony odmową ugody. - Zamierzamy złożyć pozew, ale nie jestem jeszcze w stanie powiedzieć kiedy - mówił. Nie chciał też ujawnić argumentacji, jaka zostanie przedstawiona przed sądem. - Uważam, że istnieją w polskim prawie odpowiednie normy pozwalające na rozszerzenie odpowiedzialności, w tym przypadku na diecezję - tłumaczył mec. Dobkowski.
Zdaniem eksperta
Dr. hab. Wojciech Kocot, profesor z Instytutu Prawa Cywilnego Uniwersytetu Warszawskiego, którego poprosiliśmy o komentarz, zastrzega, że nie zna szczegółów tej konkretnej sprawy. Uważa jednak, że Kościół katolicki jako instytucja może ponosić odpowiedzialność.
- Nie postawiłbym kategorycznej tezy, którą słyszałem w dyskusji, że Kościół nie odpowiada za czyny popełnione przez osoby go reprezentujące. Myślę, że znaczenie będą miały okoliczności popełniania czynów - mówi.
- Kościół katolicki ma osobowość prawną, czyli jest podmiotem praw i obowiązków również cywilno-prawnych. Proboszcz jest funkcjonariuszem tej instytucji, działa w imieniu i na jej rzecz. Dlatego zachodzi związek między osobą prawną a osobą ją reprezentującą. Na pierwszy rzut oka nie widzę przeszkód, by instytucja, której reprezentant dopuścił się czynów zabronionych, nie mogła odpowiadać za wyrządzoną szkodę. Nie bez znaczenia będą z pewnością okoliczności, w jakich dochodziło do zabronionych czynów - wyjaśnia prawnik.
- Z pewnością zapowiada się skomplikowany i długi proces. Myślę, że w takiej sytuacji odrzucenie podjęcia rozmów może zostać uznane za błąd. Warto byłoby może skorzystać z trybu mediacji. Korzystanie z mediatora nie oznacza przyznania się do winy, ale miałoby kolosalne znaczenie także dla poprawienia atmosfery, która wytworzyła się wokół Kościoła katolickiego - dodaje prof. Kocot.
Na odmienny aspekt sprawy wskazuje ks. Ireneusz Wołoszczuk, sędzia Trybunału Arcybiskupiego w Strasburgu: