Najczęściej niewidoczny, bo całą Mszę spędza z tyłu i przeważnie dość wysoko. Pracuje rękami, nogami i gardłem. Trudno sobie wyobrazić niedzielną liturgię bez organisty.
Bywają różni, lepiej lub gorzej wykształceni, bardziej lub mniej zaangażowani. Jedno jest pewne: ich praca to więcej niż zawód, a w kościele są bardzo potrzebni.
Nie wystarczy umieć grać
Wiesław Soja, organista z kościoła pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Koszalinie, gra już od 50 lat. W tym czasie przydarzały mu się różne sytuacje – trudne i zabawne. Czasem organiście albo kapłanowi pomylą się słowa pieśni. – Ale tego zbyt długo się nie pamięta – tłumaczy Wiesław Soja. Gorzej, gdy nadgorliwy parafianin swoim śpiewem zamierza przekrzyczeć organistę. – W takich sytuacjach trzeba zachować zimną krew. Intonuję wtedy jakąś mniej znaną pieśń, żeby nie pozwolić jednej osobie zdominować nabożeństwa – tłumaczy doświadczony muzyk. Pomyłki zdarzają się też wtedy, gdy pan Wiesław dyryguje chórem, akompaniując mu na organach. – Czasem zacznę grać inną pieśń niż tę, którą zapowiedziałem chórzystom. Śpiewacy patrzą ze zdziwieniem – opowiada z uśmiechem. – Trzeba jak najszybciej wrócić do właściwej pieśni – przyznaje. Pan Wiesław tłumaczy, że w tej profesji ważne są dobry słuch i talent muzyczny. Istotne są także doświadczenie i znajomość liturgii. Jak większość organistów, z reguły sam dobiera pieśni. – Trzeba pamiętać, jaki okres roku liturgicznego obchodzimy i jakie przeżywamy wydarzenie – wyjaśnia. – Jeśli obchodzimy Tydzień Misyjny, śpiewam np. „Wiele jest serc”, a kiedy wspominamy błogosławionego Jana Pawła II, to oczywiście nie może zabraknąć „Barki”.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się