Misternie wykonane stroje, kilkaset metrów kabla i silniczki od... wycieraczek samochodowych. Koszalińskie Betlejem u franciszkanów znów ożyło.
Pod koniec lat 70. o kinie w trzech wymiarach nikt nawet nie śnił. Trzeba było sobie radzić jakoś inaczej.
Jak ukazać tajemnicę Bożego Narodzenia, wyjaśnić, że nie jest ona tylko historią z przeszłości i zrobić to tak, żeby trafić do najmłodszych? Takie pytania zadawał sobie z pewnością nieżyjący już br. Paweł Sokalski. Dlatego naśladując swojego ojca, św. Franciszka, postanowił zbudować szopkę... na miarę drugiej połowy XX wieku, a więc mechaniczną.
Szopka w koszalińskiej parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego, która od kilkudziesięciu lat nie przestaje być obowiązkową świąteczną atrakcją dla kolejnych pokoleń najmłodszych, wciąż wprawia w zdumienie.
Skomplikowana konstrukcja działa dzięki pasji i zaangażowaniu następców br. Pawła. Wymaga to wielu godzin pracy, w której nie chodzi tylko o konserwację, ale także o dodawanie nowych elementów.
Starsi mieszkańcy miasta przychodzą popatrzeć na szopkę, żeby powspominać czasy, kiedy to sami byli dziećmi i ze zdumieniem oglądali poruszające się elementy. Być może niejeden z nich zadawał sobie pytanie: "Jak to możliwe, że ten samolot lata?". Przyprowadzają teraz swoje dzieci, które mimo upływającego czasu i konkurencji w postaci coraz doskonalszej grafiki komputerowej, stoją przed szopką jak zahipnotyzowane.
O ruchomej szopce u franciszkanów opowiadają o. Hieronim Cyrański i o. Janusz Wejman.
ks. Wojciech Parfianowicz /GN