Muzeum wygrało z galeriami handlowymi. Tradycja triumfuje nad plastikowym kiczem. Prawie 2 tys. osób odwiedziło Muzeum Kultury Ludowej Pomorza w Swołowie k. Słupska.
Po raz drugi świętowano tu Niedzielę Palmową. Wszystko zaczyna się w maleńkim kościółku położonym w centrum wsi, w której jeszcze można poczuć ducha tradycji. Uroczysta liturgia, poświęcenie palemek, później uczestnicy przechodzą do obiektów muzealnych. Mijają zabytkowe, szachulcowe chaty. Takie pomorskie „domy w kratę”. „W kratę” jest też pogoda - to świeci słońce, to zacina deszcz. Jednak nie przeraża to wystawców, którzy tłumnie ustawili się na dziedzińcu muzealnej zagrody.
W tle słychać beczenie kóz, które wyglądają zza płotu, ale skutecznie zagłusza je gwar przy straganie. Pachnie białą kiełbasą - surową i wędzoną. Długa kolejka zdradza ogromne zainteresowanie. Zwiedzający zaglądają pod kolejne namioty. Ich wzrok przyciągają barwne ozdoby: zajączki, kurczaczki, jajeczka. Ulepione w glinie, wystrugane w drewnie - wszystko ręcznie zdobione przez lokalnych twórców. „Chińszczyzna” ma tu zakaz wstępu.
Z daleka uśmiecha się pani Marysia, dla której obecność na wydarzeniach w Swołowie to punkt obowiązkowy. W misce piętrzą się pierogi - specjał gospodyni z Dębnicy Kaszubskiej - stół zdobią też pisanki. Oczywiście, wykonane tradycyjną metodą. - Wydrapałam już ponad setkę - chwali się pani Marysia, która swoimi umiejętnościami co roku dzieli się z młodszymi i starszymi mieszkańcami regionu.
Ci, którzy chcą się czegoś nauczyć, zaglądają do obiektów muzealnych. To właśnie tutaj odbywają się warsztaty zdobienia jajek czy tworzenia wielkanocnej palmy. - Zaczynamy małymi krokami. Zaczynamy od samej góry, dokładamy gałązki wierzby, kłosy zbóż - wyjaśnia specjalistka w tej dziedzinie. - O proszę, jaka palemka. Sama wykonałam - pokazuje jedna z pań. - Jestem tu po raz pierwszy i jestem zachwycona - dodaje.
Takich głosów nie brakuje. Przykładem może być małżeństwo ze Śląska. Przyjechali nad morze na wypoczynek i gdy dowiedzieli się o Niedzieli Palmowej w Swołowie, postanowili przyjechać. - Poznajemy całkiem coś nowego. To zupełnie inna kultura. Wszystko tu nas cieszy - mówi pani Jadwiga, która przegryza właśnie świąteczną wędlinę. Jej mąż jest mniej rozmowny, bo właśnie przeżywa kulinarną ekstazę. Gospodynie wiejskie uraczyły go domowym pasztetem. Takim, jakiego nie znajdzie w żadnym sklepie.