Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Z miłości do Matki

Kiedyś nikogo nie trzeba było namawiać, żeby przyszedł pod kapliczkę i zaśpiewał litanię. Dziś tradycja ta jest coraz mniej popularna. Nie brakuje jednak takich, którzy ją pielęgnują.

Jeszcze niedawno taka modlitwa była czymś normalnym. – Pamiętam, jak przychodziłyśmy tu z koleżankami jako dziewczyny. Było nas naprawdę dużo. W maju śpiewaliśmy litanię do Matki Bożej, a w czerwcu do Serca Pana Jezusa – przyznaje Franciszka Kuchta z Suchej Koszalińskiej. – Poza tym oprócz modlitwy młodzież po prostu się spotykała. Jak było czerwcowe, to chłopcy łapali chrabąszcze i wrzucali dziewczynom za koszule. To były takie zaloty – śmieje się Wanda Orłowska.

Sposób na życie

Nabożeństwo majowe w Suchej Koszalińskiej śpiewa się przy grocie maryjnej, która jest tam od zeszłego roku. Chyba że pogoda nie sprzyja. Wtedy litania jest w kościele. Nie chodzi tu jednak o wypełnianie praktyk religijnych, tylko o relację z Panem Bogiem i Maryją. Anna Lichmańska, która opiekuje się tamtejszym kościołem, od dziecka jest blisko Matki Bożej. To jej sposób na życie, bo nieraz doświadczyła Jej interwencji. Jednym z najtrudniejszych doświadczeń był pożar domu. – Przyszłam raz wieczorem do kościoła, żeby zasłonić krzyże. To był Wielki Post. W pewnym momencie spojrzałam w stronę domu, a w stodole coś się pali. Okazało się, że ktoś nas podpalił. Pobiegłam tam, ale nie mogłam już wejść na podwórko, bo ogień bardzo szybko się rozprzestrzeniał. Najbardziej bałam się o wnuki, bo były w środku. Bogu dzięki nic im się nie stało. Ogień już szedł przez całe mieszkanie. Wydawało się, że wszystko stracone. Prosiłam wtedy bardzo Matkę Bożą, żeby dom nam nie spłonął. I tak się stało. W pewnej chwili wiatr się odwrócił w drugą stronę i dom ocalał. To był cud – wspomina. – Bardzo to przeżyłam, ale wiem, że Matka Boża nas ochroniła, dlatego ciągle Jej dziękuję, bo zostalibyśmy bez niczego – mówi.

Bez Boga ani do proga

Jedną z miejscowości, w których również śpiewa się litanię do Matki Bożej, są leżące między Osiekami i Suchą Koszalińską Kleszcze. – Tradycja majowa, którą próbujemy pielęgnować przy krzyżu w Kleszczach, znana jest ludziom od dzieciństwa. To dlatego, że kiedyś odległość do kościołów czy słabość komunikacji nie pozwalały na powszechny udział w nabożeństwach w świątyniach. Z drugiej strony rozwijało się przy okazji tych spotkań życie społeczne i towarzyskie. Ludzie mogli pomodlić się razem, ale też porozmawiać – wyjaśnia ks. Henryk Romanik, proboszcz parafii w Osiekach, do której należą Kleszcze i Sucha Koszalińska. Taka wspólna modlitwa miała czasem rzeczywiście konsekwencje na całe życie. – Byli tacy, którzy się zapoznawali w czasie litanii, a potem brali ślub, bo młodzież z całej wioski schodziła się na modlitwę – wspomina Anna Sameryt. – Ja tu od młodych lat przychodzę, jak tylko pierwszy krzyż postawili w 1947 r. To z miłości do Matki Bożej, rodzice mnie tego nauczyli – mówi Gertruda Sikora. Wszystko dlatego, że dawniej wiara w Pana Boga była czymś oczywistym. – Chodziliśmy do kościoła do Suchej Koszalińskiej pieszo, a wtedy nawet asfaltu nie było. Kostki nieraz były starte, a niektórzy szli boso. Przed kościołem stopy się wytarło, założyło buty i szło się na Mszę świętą. Tak byliśmy wychowani, bo bez Boga ani do proga – wspomina Teresa Kozioł. Dziś przy kapliczkach nie ma już tłumów, a większość modlących się to osoby starsze. Nie jest jednak tak, że młodzież zupełnie zapomniała o Matce Bożej. W Kleszczach pojawiła się przedstawicielka młodego pokolenia. – Przyszłam tu, bo wiem, że modlitwa pomaga. Jak się stresuję przed czymś, to pomodlę się i jest mi łatwiej. Pan Bóg jest nam potrzebny. Dzięki Niemu łatwiej się żyje. Mówiłam kolegom i koleżankom, żeby przyszli ze mną, ale nie za bardzo słuchają – mówi Żaneta Iwanowska, kandydatka do bierzmowania. Wspólna litania ma jednak nie tylko wymiar religijny. – Miłość do Maryi okazuje się przez wierną pielęgnację kapliczek, krzyży, ogródków czy otoczenia. Tego się w żaden sposób nie organizuje. Po prostu wiadomo, że tak trzeba. Ludzie czują się zobowiązani, bo wiedzą, że to należy do nich. To rodzaj lokalnego patriotyzmu, w którego myśl krzyż czy kapliczka przydrożna jest wizytówką miejscowości. Stąd też majówka jest okazją do mobilizacji – dodaje ks. Romanik. Jego zdaniem najczęściej odpowiedzią na małą liczbę wiernych przy kapliczkach jest powszechny brak czasu. – To w perspektywie wieczności jest śmieszne. Sądzę też, że niektóre formy pobożności ludowej nie wszystkim odpowiadają. To wymaga stanięcia publicznie w miejscu, gdzie wiadomo, że ludzie się modlą. Mam jednak nadzieję, że młodsze pokolenia parafian będą przejmować tę tradycję i kontynuować ją. Może nie będzie tłumów, ale trzeba pamiętać, że to nie jest folklor dla pasjonatów egzotyki, ale część naszej lokalnej kultury i życia parafialnego.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy