Uczestnicy Przystani z Jezusem opowiadają o Panu Bogu przy okazji festiwalu "Sunrise". Wiedzą, że mają siać, ale nie mają wpływu, na jaką glebę padnie ziarno.
Od piątkowego popołudnia prawie 300 osób ewangelizuje na ulicach Kołobrzegu. Na pasie zieleni niedaleko amfiteatru znajdują się scena oraz dmuchany kościół. Tamtędy prowadzi droga na festiwal muzyki elektronicznej i techno „Sunrise”, który stał się okazją do opowiadania o Panu Bogu.
Karol Grec sam był kilka lat temu na festiwalu „Sunrise”, a teraz jest po drugiej stronie. - Jak byłem młodszy, to prowadziłem typowo hedonistyczny tryb życia: od butelki do butelki, od narkotyku do narkotyku. Miałem dużo przelotnych przygód seksualnych i to była moja codzienność. Tak się w pewnym momencie w tym zatraciłem, że zacząłem się staczać i brzydzić samym sobą. Zastanawiałem się, o co chodzi w moim życiu, ale jednocześnie wmawiałem sobie, że czas na moje nawrócenie przyjdzie, jak będę starszy. Bóg jednak zechciał mnie trochę szybciej. On wykorzystał to, że czułem się źle. Pewnego dnia poszedłem do spowiedzi i od tamtej pory dużo się zmieniło - opowiada.
- Wydawało mi się, że miałem wtedy przyjaciół. Jeździłem z nimi na takie festiwale, ale to byli przyjaciele od alkoholu, narkotyków i imprez. Jak zobaczyli, że coś się ze mną stało, to odeszli. Odkąd się nawróciłem, na szczęście mam nowych. Oni myślą podobnie jak ja - dodaje.
Sam jednak przyznaje, że bycie ewangelizatorem nie jest prostym zadaniem. - Najtrudniejsze to przełamanie bariery, co ktoś o mnie pomyśli albo co ja mu powiem. Oni zazwyczaj spieszą się na ten festiwal, więc trudno ich zagaić, zachęcić do rozmowy. Niektórzy wykazują zainteresowanie przez śmiech. Inni ignorują. Często spotykamy się tu z obojętnością. Tu wielu jest ludzi bardzo skupionych na sobie. Można zauważyć panujący kult ciała. Oni się zamykają na Pana Boga, ale mimo wszystko wierzę, że to, co robimy, ma sens - tłumaczy.
Monika Wojciechowska z koinonii Jan Chrzciciel jest na Przystani z Jezusem drugi raz. - Trudne jest to wyzwanie. Czasem ma się wrażenie, że próby dotarcia do ludzi nie są tak skuteczne, jak byśmy chcieli - przyznaje. - Poza tym to jest sianie ziarna, które trochę już z góry skazane jest na to, żeby nie widać konkretnych owoców. Trzeba wierzyć, że to ziarno wzrośnie. Czasem się wydaje, że to jest bicie głową o mur, ale chcemy tu być, bo wierzymy, że warto - mówi.
Ewangelizatorzy, oprócz rozmów, przyciągają uwagę przechodniów m.in. korowodami dla Jezusa, tańcami ewangelizacyjnymi, koncertami, teatrem i pantomimą.