Zwiedzili jedno z najpiękniejszych miast Europy, ale piękniejsza była dla nich cisza modlitwy. Dobrze rozumieli, że to nie była wycieczka, lecz pielgrzymka.
Było skromnie, ale nikomu to nie przeszkadzało. Codzienne, bywało że długo trwające dojazdy na miejsce spotkań w Pradze, stały się okazją do pokazania radości z bycia chrześcijaninem. - W podmiejskim pociągu zaczęliśmy śpiewać. Podchwycił to ksiądz jadący z młodzieżą z Krakowa i po chwili wagon zamienił się w salę koncertową. Śpiewaliśmy po polsku, ukraińsku, francusku. Nawet ci, którzy nie jechali na Taizé, dołączali się do nas - wspomina Kamil. A Hania dodaje, że w czeskim składzie zabrzmiały nawet polskie kolędy. Zresztą na Polaków można się było natknąć na każdym kroku. Oliwia, gdzie tylko się nie obróciła, słyszała polski język, odniosła więc wrażenie, że Polaków było najwięcej. Ks. Andrzej Pawłowski, wikariusz koszalińskiej katedry, który zorganizował wyjazd młodzieży do Pragi, burzy to przekonanie, przywołując statystyki: najwięcej było Czechów, po nich zaś Polaków, Ukraińców i Włochów. - Nie wierzymy w statystyki - śmieje się Oliwia.
Dla Trajana zaletą tego Europejskiego Spotkania Młodych był właśnie jego międzynarodowy charakter. - Kiedy w metrze rozmawialiśmy o Taizé, włączyli się do naszej rozmowy jacyś podróżni. Okazało się, że przed laty uczestniczyli w ESM i chociaż widzieliśmy się pierwszy, a pewnie też ostatni raz, rozmawialiśmy, jakbyśmy się dobrze znali. W podobny sposób poznałem Jana ze Świnoujścia. Bez specjalnych przygotowań wymieniliśmy się własnymi historiami. Taizé łączy ludzi - mówi Trajan.
Niełatwo wprowadzić młodych w pełną medytacji modlitwę. - Pomagał mi w tym wspólny śpiew. Dzięki niemu mogłam przygotować się do tej już bardziej osobistej modlitwy w ciszy - mówi Emilka. Oliwię zdumiewa, że nikt tej ciszy nie niszczył, nie przerywał. Młodzi zauważyli, że było im łatwiej niż zazwyczaj skupić się na modlitwie. - Za każdym razem gdy uczestniczę w spotkaniach Taizé, na nowo się wzmacniam. Nie mam pojęcia, dlaczego tam jest to takie łatwe, ale jest - twierdzi Dominika.
- Narodowość idzie na drugi plan, każdy daje po prostu świadectwo swojej wiary - podsuwa rozwiązanie Hania. - Nie ważne, kto jest moim sąsiadem na modlitwie, ważne, że robimy to wspólnie, w jedności.
Ks. Andrzej cieszy się, że młodzi tak dobrze przeżyli spotkanie Taizé. - Wystarczy stworzyć im okazję do tego, by zobaczyli, że nie są sami w wierze. Że na całym świecie są ich rówieśnicy, którzy nie wstydzą się modlić, rozmawiać o Bogu - mówi duszpasterz. Zauważa, że kilkudniowy wyjazd na tego typu spotkanie sprzyja otwarciu serc. - Dużo daje to, że mimo kilkutysięcznego spotkania, udaje się utrzymać kameralną atmosferę. To dzięki łączeniu młodych w małe grupy, w których przestają być anonimowi.
- Znacznie łatwiej jest otworzyć się młodej osobie, gdy jest w otoczeniu rówieśników - dodaje Natalia. - Przekonanie, że przyjechaliśmy w tym samym celu, czyli ze względu na Boga, pomaga. Zwłaszcza tym, którzy na co dzień są zamknięci i nie mówią innym wiele o sobie.
Trajan był na Taizé po raz pierwszy. Nie ma zamiaru zaprzepaścić dobra, które dzięki temu doświadczył. - Nie po to męczyłem się w autokarze - mówi. – Mój najbliższy cel to dobra formacja.
Młodzi nie byliby sobą, gdyby nie chcieli przełożyć tego, co przeżyli w Pradze na własne „podwórko”. - Może zorganizujmy koncert? – rzuca Trajan. - Albo wieczór „taizowski” - podchwytuje Oliwia. - Świetnie! - reagują wszyscy. - Zróbmy to!