Choć są na nich politycy i duchowni, nie przypominają wieców wyborczych ani procesji. Wyrażają szacunek dla człowieczeństwa, a zatem powinny jednoczyć wszystkich.
Niestety tak nie jest. O tym, że życie należy szanować od poczęcia do naturalnej śmierci oraz że małżeństwo to związek mężczyzny i kobiety, niektórym, także na najwyższych szczeblach władzy, trzeba przypominać. – Jestem tu, bo nie podoba mi się to, co się dzieje w świecie i w Polsce. Takie wartości jak dom, dzieci, rodzina zaczynają nam przepadać. Taki marsz to ważny gest. Nikt nie będzie nas słuchał, jeśli nie wyjdziemy i nie damy publicznego świadectwa tego, w co wierzymy. Także rządzący dostrzegają nas dopiero wtedy, kiedy wychodzimy na ulice – mówi Izabela Skupińska z Sianowa, uczestniczka marszu w Koszalinie.
Tegoroczne marsze w całej Polsce odbywały się pod hasłem: „Rodzina – wspólnota – Polska”. Chodziło o zwrócenie uwagi na to, że za wychowanie dzieci, czyli kształtowanie prawych obywateli, odpowiedzialni są przede wszystkim rodzice, a wszelkie instytucje pełnią jedynie rolę pomocniczą. Organizatorzy marszów zwracają na to uwagę ze względu na pojawiające się próby wprowadzania demoralizującej „edukacji seksualnej” do szkół i przedszkoli. – Wiele razy miałam sytuacje, kiedy moje dzieci przychodziły z przedszkola i zadawały mi pytania, które były naprawdę bardzo trudne. Martwi mnie to, że dzieci już w przedszkolu rozmawiają o takich sprawach i że takie rzeczy przynoszą do domu. Czasami zaczyna to być wręcz niebezpieczne – mówi Justyna Śmidecka z Koszalina, matka 7-letnich trojaczków.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się