Ewangelizatorzy już czwarty dzień głoszą wiarę na polskim wybrzeżu. Dotarli do Jarosławca i Ustronia Morskiego.
W Jarosławcu ruch - to sobota w środku sezonu, niezbyt upalnie, więc większość urlopowiczów krąży po letnisku. Z jednego ze skwerów dochodzi muzyka. Grupa osób z transparentami i flagami śpiewa pieśni o Bogu. Idą na przystanek ciuchci - wakacyjnej atrakcji ulicznej. Od rana woziła letników po okolicy, teraz właściciele zaproponowali przejażdżkę grupie ewangelizatorów. Świetnie, zobaczy ich jeszcze więcej osób! Przyjmują zaproszenie, sadowią się na ławkach. Najlepsze miejsce zajmuje… głośnik. Słowa pieśni muszą dotrzeć jak najdalej.
Dzień zaczęli od modlitwy. Potem spotkali się na kilka chwil rozmowy, uwag i spostrzeżeń z poprzedniego dnia. Zanim ruszyli na plażę, dwie osoby zajęły miejsca w kościele, by trwać na adoracji Najświętszego Sakramentu w intencji ewangelizacji.
Oprócz jednego nieprzyjemnego incydentu na plaży w Ustce nikt nie wyraża pretensji o to, że przeszkadzają, za głośno śpiewają. Ludzie raczej przyglądają im się ciekawie, to w końcu wakacje, dobrze, że coś się dzieje. Niektórzy się uśmiechają, machają do nich dłońmi z drugiej strony ulicy. Wielu przyjmuje Cudowny Medalik od ewangelizatorów. - Medalik jest okazją do rozmowy, oddajemy wówczas osobę Bogu przez ręce Matki Najświętszej - wyjaśnia ks. Radek Siwiński, pomysłodawca i organizator Ewangelizacji Nadmorskiej. - Rozdaliśmy już 3 tys. medalików - dodaje.
Taki medalik na łańcuszku, zwyczajny, nieposrebrzany, niby drobiazg, ale kiedy ewangelizatorzy zakładają go letnikom na szyję, bywa, że w oczach obdarowanych pojawiają się łzy. - Zdarzył się i pewien muskularny młodzian - opowiada s. Kinga, nazaretanka z Kielc - próbując przybrać "napakowaną" pozę. Przyznaje, że w normalnej sytuacji nie czułaby się w jego towarzystwie bezpiecznie. - Nachylił się nade mną i mówi niskim głosem: "A dla mnie taki medalik się znajdzie?".
Idą i głoszą słowa o Bożym Miłosierdziu. Zapraszają na wieczorne spotkanie do kościoła: na Mszę św. i modlitwę uwielbienia oraz o uzdrowienie, na świadectwa. - Ale to, co jest najmocniejsze, to osobiste spotkania, rozmowy z ludźmi - mówi ks. Radek. Jak to robią? Raczej sami muszą zacząć. Przysiąść się, odezwać jako pierwsi. Powiedzieć kilka słów świadectwa wiary w Boga. A potem także ze strony słuchaczy płyną opowieści o życiu.
- To już czwarty dzień naszej wędrówki - mówi ks. Radek. - W tym roku po raz pierwszy poszliśmy w radykalnym ubóstwie, nawet bez śpiworów. Są oczywiście trudy, ale doświadczamy wielkiej życzliwości od ludzi. Nie brakuje nam ani jedzenia, ani noclegów.
- Przed wyjściem na ewangelizację otrzymaliśmy pouczenie w słowie Bożym, by wyruszyć bez niczego - dodaje s. Kinga. - Każdy rozeznawał to na swoją miarę, ostatecznie nikt nie wziął ani śpiworu, ani karimaty. Niektórzy idą tylko ze szczoteczką do zębów i jedną koszulką na zmianę. Wszystko otrzymujemy od ludzi, często nawet nie musimy o to prosić. Jak dotąd nie było dnia, byśmy nie mieli gdzie i pod czym spać. Odczytujemy to jako wielkie Boże błogosławieństwo.
- Nasza wiara się umacnia - kontynuuje siostra. - To jest ważne, bo chociaż głosimy Ewangelię, my sami także potrzebujemy umocnienia w wierze. Tym bardziej że Jezus chce od nas coraz więcej. To nie jest przygoda na kilka wakacyjnych dni, modlę się o to, byśmy zdobyte tu doświadczenia - ducha ewangelicznego ubóstwa i zawierzenia Jezusowi - umieli przenieść na kolejne tygodnie, miesiące.
- Ja ani święta do klasztoru nie przyszłam, ani jeszcze nie jestem, więc myślę, że ta ewangelizacja jest okazją dla mnie, żeby zweryfikować swoje śluby, choćby ślub ubóstwa. Zobaczyć, czym jest to zaufanie Bogu - zaznacza s. Kinga.
Druga grupa ewangelizatorów, która zaczęła trasę w Dźwirzynie, dotarła dziś do Ustronia Morskiego.