Ewangelizacja nadmorska. Zostawiłam wiele rzeczy w domu, a teraz chcę jeszcze zostawić moją głowę, te wszystkie sprawy, które zajmują mi umysł. I poczuć wolność, że tylko Jezus i głoszenie Ewangelii będą ją zajmować.
Zflagami i donośnym śpiewem wyruszyli jednocześnie z dwóch nadmorskich miejscowości: Ustki i Dźwirzyna, by ostatniego dnia spotkać się w Mielnie. Szli plażami, skręcali na promenady i skwery w centrum miasteczek. Nie mieli szczegółowego planu marszruty; rozglądali się za ludźmi i do nich szli. Nie mieli wytycznych, co mówić, ani zaopatrzenia na drogę. Nie mieli w zasadzie nic, bo w tym roku postanowili na 10 dni porzucić niemal wszystko. Dlaczego? – Tylko z powodu Jezusa – odpowiada Wioleta Łosiniecka. Pochodzi z Czarnego Dunajca, jest nauczycielką w Krakowie. Zna zasady ewangelizacji „na żebraka”, bo bierze w niej udział nie pierwszy raz. I znowu relacjonuje jej przebieg na swoim blogu. Dzisiaj na modlitwie rozeznaliśmy, że każdy zabiera tylko to, co konieczne. Czyli ja: śpiwór, karimata, kurtka, dziesięć spódnic, pięć par butów, tusz do rzęs, podkład, krem, kredka do oczu, pilnik. A tak na serio – to nic z tych rzeczy. No, dobra: tusz. Trzeba będzie ruszyć słonecznym wybrzeżem, twarz posmarować kremem z filtrem 50. I ponieważ nie będzie lusterka, trzeba będzie zadać komuś pytanie: jestem biała na twarzy, tak? O ile będzie krem.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.