Diecezjalna Pielgrzymka Rodzin. Kiedy wspięli się na Górę Chełmską, dowiedzieli się, że to nie koniec zmagań, Że czeka ich walka, bezlitosna.
Przybywali z dalekich krań- ców diecezji i Polski, nie brakowało Polaków z zagranicy. Dla większości sierpniowa pielgrzymka wpisała się już w rodzinny kalendarz. Są jednak i tacy, którzy uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny uczcili na Górze Chełmskiej po raz pierwszy.
Już nie nasz?
Tegoroczna Pielgrzymka Rodzin zgromadziła, jak podają organizatorzy, ponad 3 tys. wiernych. Wśród nich była liczna grupa sióstr zakonnych, które w Roku Życia Konsekrowanego zechciały zaznaczyć swoją obecność wśród rodzin. Nie chodzi tylko o apostolat skierowany ku małżonkom i ich dzieciom, ale także o to, że powołania zakonne rodzą się właśnie w rodzinach. Dlatego pierwsza część spotkania na Górze Chełmskiej poświęcona była m.in. tematowi powołania do życia konsekrowanego. Rozpoczęto od modlitwy różańcowej, po niej odbył się koncert ewangelizacyjny, w którym wystąpił zespół sióstr szensztackich. Świadectwo wiary złożyli m. in. rodzice brata zakonnego Przemysława.
Chociaż początkowo zaakceptowali jego życiowy wybór, martwili się, czy jest to słuszna decyzja i czy syn wytrwa na tej drodze. – Każde jego odwiedziny, a właściwie moment, kiedy opuszczał dom rodzinny, były powodem smutku. Często przychodziła myśl, że on jest już jakby nie nasz – wspomina jego mama. Musiało upłynąć trochę czasu, nim rodzice zrozumieli, że ich myślenie jest zbyt ludzkie. Równolegle z powołaniem syna rodzice odkrywali w sobie większe pragnienie wiary, zaangażowali się w Ruch Szensztacki. Sami nie wiedzą, kto bardziej kogo pociągał – syn ich ku Bogu czy oni jego.
– Pan Bóg działa przedziwnie, na swoje sposoby. Przez lata dojrzewał nasz syn i dojrzewaliśmy my. Teraz czujemy spokój, bo wiemy, że ma dwie rodziny. Naturalną i duchową. Nie ma lepszej i gorszej. To są dwa światy, które się przenikają i uzupełniają. Takiego przenikania się losów doświadczyło wielu uczestników pielgrzymki. Kiedy zaczynają opowiadać o historiach, w których decydowało się być albo nie być katolikiem któregoś z członków ich rodziny, nagle na ich twarzach maluje się wzruszenie. Tak jak u pani Wili z Koszalina, mamy pięciorga dorosłych dzieci.
– Pamiętam bardzo trudny czas, gdy jeden z synów dał się porwać ideologii świata. Mimo że z mężem dawaliśmy mu dobry przykład, trwając w wierze, było to na nic. Stawiałam mu za wzór świętych, cytowałam Pismo Święte, tylko go to rozdrażniało. Świat go pociągał dużo mocniej – wspomina swoją bezradność pani Wila. Dopiero gdy w intencji zbuntowanego syna zaczęła jeździć do sanktuariów maryjnych w Polsce oraz tutejszego, na Górze Chełmskiej, coś się zmieniło.
– Syn dojrzał, wrócił do wiary. Rok temu zawarł sakramentalne małżeństwo. Wiem, że to tylko dzięki wstawiennictwu Maryi.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się