Rozpoczęły się główne uroczystości odpustowe w sanktuarium diecezjalnym w Skrzatuszu.
Na skrzatuskie błonia przybyli pątnicy ze wszystkich stron diecezji. Na polowy ołtarz wniesiono cudowną Pietę i modlitwą skierowaną ku Matce Bożej Bolesnej, rozpoczęto spotkanie.
- Wiara nasza rodzi się ze słuchania - zapowiedział ks. Łukasz Gąsiorowski świadectwo małżonków z naszej diecezji, którzy są misjonarzami na Syberii.
Przed zgromadzonymi stanęli młodzi małżonkowie - Maria i Jakub Śpikowcy. Opowiedzieli o swoim doświadczeniu wiary i miłości rodzinnej. A także o misji na Syberii, przed którą wcześniej niektórzy ich zdecydowanie przestrzegali.
- Pochodzę z wielodzietnej rodziny - powiedziała Maria Śpikowska. - Moi rodzice szukali swojego miejsca we wspólnotach kościelnych. Znaleźli je we wspólnocie neokatechumenalnej. Dzięki temu od dziecka ja także byłam blisko Kościoła, ale w młodości zaczęłam chodzić swoimi drogami. Jako zbuntowana nastolatka poznałam Jakuba. Miałam wiele wątpliwości dotyczących życia. Ale Pan Bóg, dzięki Kościołowi wszystko to uporządkował.
- Pewnego dnia , jako 16-latka zachorowałam na nowotwór złośliwy. Przyszły na nas dwoje, na mnie i Jakuba, bardzo poważne doświadczenia. Moi rówieśnicy, których poznałam na oddziale onkologicznym są już w niebie. Żywa zostałam tylko ja. Sytuacja cierpienia pokazała mi, że Bóg ma plan dla mnie - powiedziała p. Maria.
Byłam łysa, spuchnięta obolała, leżałam w łóżku i cierpiałam. Oprócz brewiarza, modlitwy psalmami, nic mi nie pomagało. Dzięki nim czułam się w szpitalnej izolatce wolna wewnętrznie. Przyjeżdżali księża, którzy mnie spowiadali, czułam w ten sposób opiekę Kościoła nade mną. Jakub również mnie nie opuścił.
- Kiedy się zaręczyliśmy, wzięliśmy ślub, żyliśmy w wielu trudach, bez pracy - wspomina p. Maria. - Poprosiliśmy Boga o pomoc w tej sprawie. Gdy skończyły się pieniądze z prezentu ślubnego, gdy zostało nam 10 zł na chleb i mieliśmy niezapłacony rachunek za prąd, Bóg właśnie wtedy, tamtego dnia, dał nam pracę. I syna.
- Drugie nasze dziecko Pan Bóg szybko wziął do nieba. Wówczas błyskawicznie dojrzeliśmy w rodzicielstwie. Zrozumieliśmy, że dzieci nie są dla nas, że są dla nieba, że są też po to, by wstawiać się za nas z nieba. To także dostaliśmy od Kościoła - szacunek dla życia poczętego - dzieli się p. Maria.
- Jesteśmy na misji na Syberii - rozpoczął powieść o trudach misjonarskich p. Jakub. - We wspólnotach neokatechumenalnych wygląda do tak, że wyjeżdża cała rodzina i to tam, gdzie nie ma jeszcze parafii.
- Trudem na misjach było dla nas to, że brakowało nam naszej dalszej rodziny, parafii, czuliśmy tę tęsknotę. Teraz doceniamy bogactwo życia parafialnego, które mamy w Polsce - przekonuje p. Jakub.
- Misje to miejsce pustyni duchowej ale i wielkiego pragnienia. Będziemy posłani na olbrzymie osiedle. Mieszkają tam także imigranci zarobkowi. Ludzie są bardzo zagubieni, ale mają wielkie pragnienie zakładania rodzin. Jedziemy tam, żeby to piękno życia rodzinnego im pokazać. I nauczyć ich mówić prawdę, co po okresie komuny jest tam dla nich trudne. Chcemy pokazać im, że tą prawdą jest Chrystus ukrzyżowany, który zmartwychwstał.
- Byliśmy tam 2 razy po 3 miesiące. W czasie drugiej wizyty doświadczyliśmy Bożej pomocy w bardzo trudnej kwestii otrzymania wizy, egzaminów językowych, które musieliśmy w związku z tym zdać. Mieszkaliśmy w starym opuszczonym seminarium, doświadczyliśmy tego, że Bóg się o nas troszczy - zaświadcza p. Jakub.
- Zachęcamy byście zawierzali się Matce Bolesnej. Ona te nasze cierpienia przyjmuje. Proszę was także o modlitwę za misję na Syberii - zakończyła p. Maria. A p. Jakub dodał: - I za nas. Pan Bóg zawsze troszczył się o naszą rodzinę, od lat nas do tego przygotowywał. Dlatego tam jedziemy - bo powiedzieliśmy Bogu : Amen!
(obraz) |