Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Komandos w koloratce

– Jeśli stworzyłeś własny plan na życie, to jak Pan Bóg może cię zaskoczyć? Gdzie jest dla Niego miejsce w twoich schematach? – pytał ks. Claudio Bonavita, były komandos.

Pochodzący z Włoch duszpasterz Drogi Neokatechumenalnej był gościem pierwszego po wakacyjnej przerwie męskiego spotkania na Górze Polanowskiej.

Skok z samolotu

Do franciszkańskiej pustelni zjechało się ponad 80 panów. Stawiają się na te spotkania, żeby porozmawiać w swoim gronie o męskich sprawach, ale także po to, by posłuchać nauki skierowanej właśnie do mężczyzn po męsku. Tym razem ich gościem był ks. Claudio Bonavita. Opowiadał panom między innymi o niezwykłej drodze, którą przebył, nim trafił do polskiego seminarium prosto z… Włoskich Sił Zbrojnych. Jako instruktor spadochroniarzy zgłosił się na misję pokojową do Somalii, zachęcony przede wszystkim wysokimi zarobkami. Wycofał się tuż przed wyjazdem. – Dwa dni przed wyjazdem wykonywałem skok z samolotu i nie otworzył mi się spadochron. Byłem tak przerażony i poczułem, że jestem martwy. Spadochron otworzył się w ostatniej chwili, ale kiedy dotykałem ziemi, pomyślałem sobie: po co mi to wszystko? Po co mi te pieniądze? Po co mi martwienie się o jutro? Zmarnowałem tyle lat swojego życia, bo nie żyłem w pełni – przyznawał kapłan. Trafił do Międzynarodowego Centrum Drogi Neokatechumenalnej, stamtąd do seminarium w Polsce. – Moja decyzja była dla wszystkich szokiem. Robiłem różne rzeczy w życiu, nie najlepsze. Każdy mówił: „ty księdzem?! Kto jak kto, ale nie ty! Przecież Kościół nie upadł tak nisko”! Moja mama zemdlała, kiedy jej o tym powiedziałem. Powiedziała mi, że dla niej umarłem. Tata inaczej, po męsku, powiedział, że jeśli muszę być księdzem, to mam jechać do seminarium, ale jeśli za chwilę wrócę i powiem, że się rozmyśliłem, to on mnie pobije – wspominał ze śmiechem ks. Claudio.

– Słuchałem jak opowieści o swoim życiu. Też byłem zawodowym żołnierzem, pracowałem w lotnictwie i miałem dokładnie takie same priorytety: pieniądze, prestiż, zadowolenie. 15 lat temu też usłyszałem: Pan Bóg cię kocha. Wstąpiłem do wspólnoty neokatechumenalnej. Tylko dzięki temu mogłem przetrwać najtrudniejsze chwile, kiedy w ciągu 2 lat straciłem trzy najważniejsze kobiety: moją babcię, moją 19-letnią córkę i mamę. Wiem, że bez opieki Pana Boga nie byłbym w stanie tego przeżyć – opowiada pan Mirek. Nie ma wątpliwości, że szczególnie mężczyznom potrzeba takich świadectw innych mężczyzn. – Czasem mężczyznom trudno przyznać, że jest ktoś większy od nich. Jesteśmy wojownikami, twardzielami, jak mamy przyznać się przed sobą, że jestem za słaby, żeby cokolwiek znaczyć? Dopiero kiedy to odkryłem, kiedy uderzyłem o ziemię, zrozumiałem, że silny mogę być tylko z Bogiem – kiwa głową.

Święty spokój?

Ksiądz Claudio przekonywał panów, że trzeba zostawić Panu Bogu miejsce w życiu. – Jeśli stworzyłeś sobie plan na życie, to jak Pan Bóg może cię zaskoczyć? Gdzie jest dla Niego miejsce w twoich schematach? A kiedy coś pójdzie inaczej, niż sobie wyobrażałeś, to od razu się denerwujesz i mówisz „o nie, tak się nie bawię”. Budujesz na sobie, nie na Jezusie – mówił zasłuchanym mężczyznom. Damian Segato, który na spotkania do franciszkańskiej pustelni przyjeżdża z Darłowa, wie, że przeskoczenie męskiego pragnienia świętego spokoju to duży problem. – Mocno poczułem, jak uderzenie w pierś, że to jest też skierowane do mnie. Czy ja się pytam Pana Boga, czego ode mnie chce, czy umiem realizować Jego wolę? Staram się, szukam Jego pomocy w obraniu kierunku. Bo jak inaczej mógłbym być oparciem dla swojej rodziny, jeśli sam nie miałbym dobrego oparcia? – zastanawia się pan Damian. – Odzwyczailiśmy się przyjmować cierpienie. Mamy tylko nadzieję na święty spokój, na to, że będzie nam wygodnie i dobrze. Dlatego w tych momentach trudnych módl się jak Jezus o to, byś mógł pełnić wolę Bożą – mówił ks. Claudio, a Marcin Piotrowski, inicjator męskich spotkań, czuł, jakby było to wymierzone prosto w niego. – Dwa dni temu samochód potrącił mojego syna. W pierwszym odruchu śmiertelnie obraziłem się na Pana Boga. Późno wieczorem poszedłem do Domu Miłosierdzia, popatrzyłem na Najświętszy Sakrament i zrozpaczony powiedziałem: „nie mamy o czym rozmawiać” – wyznaje. – Kiedy wróciłem do Domu Miłosierdzia było mi strasznie wstyd, nie mogłem podnieść wzroku. Wszystko ma się układać według mojej projekcji, a Pan Bóg ma tylko spełnić to, co ja sobie wymyśliłem. Wystarczyło jedno uderzenie w najczulszy punkt, żeby w proch rozwiała się moja „mocna wiara” – dodaje, kręcąc głową.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy