Mówi urzędnik "kongregacji ds. liturgii", który poprowadził rekolekcje dla kleryków.
Rekolekcje na rozpoczęcie roku akademickiego w WSD w Koszalinie ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Ale czy nie lepiej, żeby jednak zrozumieć możliwie jak najwięcej?
- Trzeba najpierw zapytać się, co to znaczy „rozumieć liturgię”. Zrozumienie na tym polu to nie ogarnięcie umysłem tego, co się dzieje. Zrozumieć w sensie duchowym to coś innego. Podczas liturgii stajemy wobec rzeczywistości, która nas przekracza, której nie możemy ogarnąć. To tajemnica istnienia Boga. On jest Istnieniem samym w sobie, a my Jego stworzeniem. Tu chodzi o Boga w Trójcy Świętej. Zrozumienie wymaga czegoś, co Benedykt XVI nazywał „inteligencją wiary”, która prowadzi człowieka do kontemplacji i adoracji. Zrozumieć Boga to właśnie najpierw uznać, że jest On rzeczywistością większą, wobec której najpierw należy przyjąć postawę adoracji i kontemplacji. Homilia jest miejscem, w którym można wyjaśniać. Po to ona jest. Ale nie da się nigdy zrozumieć wszystkiego, ogarnąć tego, co się dzieje w liturgii. To jest tajemnica wiary. Jeszcze raz powtórzę, liturgia prowadzi nas najpierw do kontemplacji i adoracji, a potem także do życia wiarą. Tak właśnie „rozumiał” liturgię św. Jan Vianney. Żył głęboko transsubstancjacją, choć oczywiście nie rozumiał jej do końca. Kto daje swoje życie z miłości, ten dobrze „rozumie” definicję dogmatyczną transsubstancjacji. O takie rozumienie tutaj chodzi.
Jakie przesłanie chciał Ksiądz zostawić naszym klerykom podczas rekolekcji?
- Aby byli świadomi, że nie ma Kościoła bez kapłanów. Św. Jan Vianney powtarzał, że jeśli nie ma kapłanów, nie ma Eucharystii, a kiedy nie ma Eucharystii, nie ma Kościoła. My, kapłani, musimy pielęgnować w sobie tę świadomość, że jesteśmy osobiście wezwani przez Jezusa, aby iść za Nim. Trzeba o tym pamiętać, szczególnie wtedy, kiedy pojawiają się trudności.
Dzisiaj tych trudności kapłani mają sporo. Jest nas coraz mniej, a zatem mamy coraz więcej pracy, co sprawia, że wielu z nas jest przemęczonych. Poza tym, przynajmniej w naszej diecezji, wiernych raczej nie przybywa. Czasami można pytać, czy robimy coś nie tak, może trzeba szukać jakichś zupełnie nowych sposobów, żeby dotrzeć do tych wszystkich, którzy gdzieś się zagubili?
- Trzeba szukać owiec, ale jednocześnie nie wolno nam popadać w pokusę tzw. kapłaństwa społecznego. Ksiądz nie może stać się animatorem kulturalnym, organizatorem eventów, działaczem, społecznikiem. To też jest ważne, ale my jesteśmy przede wszystkim po coś innego. Bierzemy udział w walce duchowej, czyli towarzyszymy ludziom, używając duchowych środków, przede wszystkim sakramentów, którymi karmimy lud, zmierzający do nieba. Celem kapłaństwa jest zdrowie dusz, aby prowadzić je, każdą z osobna, nie masy, do nieba. Nasze podstawowe „narzędzia” pracy to: Słowo Boże i sakramenty.
Św. Jan Vianney był też człowiekiem ascezy. Czasami tak wielkiej, że czytając jego biografię, można się zniechęcić.
- Owszem, św. Jany był surowy, ale tylko dla siebie, nie dla innych. Na jego plebanii, dla gości był zawsze suto zastawiony stół. To był najlepszy stół w całym dekanacie. Przyjmował bardzo dobrze swoich współbraci. Ofiarowywał wiele za grzeszników, szczególnie kiedy widział kogoś z jakimś naprawdę wielkim problemem.
- Asceza kapłańska jest ważna w każdym czasie i dotyczy wszelkich przejawów życia, począwszy od jedzenia, a skończywszy na telewizji, Internecie czy wakacjach. Tak, wakacje kapłana też powinny być... kapłańskie. Ta osobista ofiara wynika z Eucharystii, którą sprawujemy. Skoro jesteśmy „alter Christus”, to mamy czynić to, co On uczynił, czyli dawać siebie.
Jeśli chodzi o św. Jana Vianneya to czasami najchętniej naśladowaną cechą tego świętego jest jego stosunek do nauki. Powiedzmy sobie szczerze, nie radził sobie z teologią. Czasami dzisiaj mówi się: „Po co komu teologia?”.
- To karykatura św. Jana. Z jednej strony on rzeczywiście miał problemy ze studiowaniem, szczególnie z łaciną. Ale wiedział, że musiał studiować. I robił to. Miał obszerną bibliotekę, z której korzystał, robił notatki. Nigdy nie poddał się ze studiowaniem. Jego medytacje o Eucharystii to małe dzieła teologiczne. On nie był intelektualistą w sensie uniwersyteckim, ale też nie był głupcem.
- Warto przypomnieć sobie jego słynny egzamin przed diakonatem, który oblał. Pewien kapłan, który w niego wierzył, poszedł do przełożonych, aby przeegzaminowali go jeszcze raz, ale po francusku. Zdał doskonale. Udowodnił, że zrozumiał wszystko, że prawdy wiary były dla niego jasne, że je przyswoił. Rozumiał, że trzeba studiować, co nie znaczy, że wszyscy muszą robić doktoraty.
ks. prał. Thierry Blot ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Wróćmy jeszcze na koniec do pracy w Kurii Rzymskiej. Praca za biurkiem wydaje się mało kapłańska. Co Ksiądz robi, żeby pozostać... księdzem?
- Praca w Kurii jest też posługą kapłańską. To nie są tylko sprawy do załatwienia. Za tymi sprawami są zawsze jacyś ludzie, np. ci, którzy cierpią z powodu nadużyć liturgicznych. Każda praca księdza ma aspekt kapłański, duszpasterski. Wszystko jest jakoś duszpasterskie.
- Ale czasami wychodzę też na zewnątrz. Posługuję w parafii w niedziele, w więzieniu, chodzę też na dworzec Termini i razem z siostrami misjonarkami miłosierdzia pracujemy z ubogimi. Konkretnie, rozdajemy zupę bezdomnym.
- Ale właśnie wracając do pokusy kapłaństwa społecznego. Ja na tym dworcu nie jestem tylko po to, żeby nalewać zupę. Ludzie oczekują od księdza czegoś więcej, tzn. że poda on im także Boga. Rozmawiam z tymi bezdomnymi, razem się modlimy, rozważamy Słowo Boże. Jeden z nich poszedł nawet do klasztoru, innego, uchodźcę z Gabonu, doprowadziłem do chrztu świętego. Spotkałem też wielu muzułmanów. Otwarcie rozmawiałem z nimi o Jezusie. Nie wolno nam ukrywać Ewangelii. Szacunek do wolności drugiego człowieka nie sprzeciwia się prawu każdego do poznania Jezusa Chrystusa. Nie możemy nie mówić o Jezusie, tak jak nie możemy nikogo przymuszać do wiary.