Tłumy wiernych pożegnały ks. Krzysztofa Ziemnickiego, bestialsko napadniętego w ubiegłym roku proboszcza z Barwic. Modlili się za niego podczas Mszy św. i odprowadzili na świdwiński cmentarz.
- To odchodzenie naszego brata trwało dokładnie 11 miesięcy. Od 3 listopada ubiegłego roku, od tej tragicznej chwili, bestialskiej, nieludzkiej przez całe miesiące był tylko Bóg i on. Nie mieliśmy wglądu ani w jego myśli, ani w jego reakcję. Tylko Bóg miał do niego dostęp. To jest Jego misterium. My dzisiaj powierzamy Bogu go w najgłębszej wierze w Boże Miłosierdzie i prosimy, żeby już na zawsze był w domu Ojca szczęśliwy. Powierzamy go, dziękując jako diecezja za 36 lat służby i ten blisko rok – nie mam wątpliwości – także pracy kapłańskiej. Pewnie między nim a Bogiem nie brakło diecezji, parafian, ludzi, z którymi był blisko. Niech Bóg to wszystko przyjmie, całą tę tajemnicę życia i śmierci, przed którą chylimy głowy – mówił bp Edward Dajczak na rozpoczęcie Mszy św. w świdwińskim kościele pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy.
Hierarcha przewodniczył Eucharystii w intencji zmarłego kapłana, którą razem z nim koncelebrowało około 100 prezbiterów z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, a także sąsiednich: szczecińsko-kamieńskiej i gorzowskiej, w której pracują koledzy rocznikowi ks. Krzysztofa.
Razem z nimi w kościele, w którym ks. Krzysztof przyjmował pierwsze sakramenty i w którym rodziło się jego powołanie do kapłaństwa żegnały kapłana tłumy wiernych, także z parafii w których posługiwał.
Jego powołanie do kapłaństwa rodziło się powoli. Nie od razu zdecydował się odpowiedzieć na głos Boga wołającego na swoją służbę.
– Wychowywaliśmy się na jednej ulicy, na ulicy Koszalińskiej na obrzeżach Świdwina. Znałam jego rodzinę. Byłam od niego o rok starsza więc nigdy nie spotkaliśmy się w jednej klasie. Należał do bardzo przystojnych chłopców, miał spore powodzenie u dziewczyn. Wiadomość o tym, że jednak wybiera się do seminarium nas zaskoczyła. Tym bardziej, że nie była to decyzja młodziutkiego chłopaka, ale mężczyzny. Bardzo świadomie i rozważnie wybrał kapłaństwo. Jego mama opowiadała, że zanim podjął decyzję zamykał się na długi czas w pokoju, czytał, modlił się. Dla nas to było bardzo mocne świadectwo wiary i odwagi, przecież to był czas głębokiej komuny – wspomina Stanisława Wiewiórska, koleżanka z młodości ks. Krzysztofa.
Ks. Krzysztof Ziemnicki otrzymał święcenia kapłańskie z rąk bp. Ignacego Jeża 29 kwietnia 1979 r. Pracował w parafii Narodzenia NMP w Białogardzie, św. Maksymiliana Kolbego w Słupsku, NMP Wspomożenia Wiernych w Miastku, był kapelanem Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie. Potem proboszczował w parafii pw. św. Szczepana w Rymaniu, a od 1999 r. w parafii pw. św. Stefana w Barwicach. Pełnił również urząd dziekana w dekanatach Świdwin i Barwice.
Tę kapłańską drogę ks. Krzysztofa przypomniał ks. Paweł Grędziak ze Szczecina, kolega kursowy. - Tak, jak każdy odmawiający brewiarz, codziennie przy komplecie powtarzał: „O, Panie pozwól odejść Swemu słudze w pokoju”. Codziennie powtarzał też słowa Pana Jezusa z krzyża: „W ręce Twoje, Panie, powierzam ducha mojego”. Codziennie przygotowywał się na tę ostatnią chwilę. Wołajmy i my podczas tej Eucharystii: w ręce Twoje, Panie powierzamy życie i śmierć naszego brata ks. Krzysztofa - prosił w kazaniu.
Kapłańską pracę ks. Ziemnickiego przerwał ubiegłoroczny napad rabunkowy na plebanię i bestialskie pobicie, po którym ks. Krzysztof nie odzyskał już sprawności. Ostatnie miesiące spędził w białogardzkim szpitalu rehabilitacyjnym, otoczony troską lekarzy, swoich barwickich parafian i przyjaciół. Zmarł w sobotę 3 października rano. Miał 66 lat.
- Świętych obcowanie, ten cudowny dar, który został nam dany, którego śmierć nie jest w stanie zniszczyć. Ona zniszczy wszystko, co materialne, wszystko, co tak naprawdę nie ma znaczenia. Ale nie zniszczy miłości. O nią proszę, by nieustannie trwała w modlitwie. A ks. Krzysia prosimy, by tam, w niebie, dalej posługiwał temu Kościołowi w bliskości Tego, który jest Miłosierną Miłością – prosił na zakończenie Mszy św. bp Dajczak.
Ciało ks. Krzysztofa Ziemnickiego spoczęło na świdwińskim cmentarzu, w rodzinnym grobowcu. Kapłana żegnały tłumy wiernych.
W poniedziałkowy wieczór pożegnali go także jego parafianie w Barwicach, o czym pisaliśmy TUTAJ.