Po ludzku mieli nadzieję, że ks. Krzysztof do nich wróci, choćby na wózku inwalidzkim. Niemal rok po bestialskim napadzie wrócił do swojego barwickiego kościoła. W trumnie.
Żegnali go rodzina, przyjaciele, bracia w kapłaństwie, a przede wszystkim tłumy wiernych z parafii, z którą był związany.
Kłócił się z aniołem
W parafii w Barwicach ks. Krzysztof Ziemnicki przepracował ponad 15 lat. To dość czasu, żeby zaskarbić sobie szacunek i miłość ludzi. W milczącym szpalerze parafian, który mijał karawan odwożący ciało ks. Krzysztofa do Świdwina, nie brakowało tych, którzy ze łzami w oczach żegnali swojego proboszcza. Czułym gestem dotykali drewnianej trumny, machali na „do widzenia”. – Większość z nas była z nim związana przez sakramenty, których udzielał. Ale mamy też w pamięci chwile jak ta, gdy przysiadł na schodach kościoła, żeby porozmawiać z kimś, kto stracił dziecko i nie może się z tym pogodzić. Miał czas dla ludzi – wspomina przyjaciela Paweł Jędraszczyk, nadzwyczajny szafarz Komunii św. Poznał ks. Krzysztofa jeszcze jako diakona w paradyskim seminarium. – Bardzo dużo modlił się przed wejściem do kancelarii. Powtarzał akty strzeliste. Żeby starczyło mu cierpliwości dla ludzi, na przykład kiedy musiał tłumaczyć, że chrzest to sakrament, więc nie można go udzielić ot, tak sobie – opowiada pan Paweł. – W południe „Anioł Pański”, o 15 koronka, modlitwa brewiarzowa w ciągu dnia, Różaniec. A jeszcze czasem się denerwował na siebie, że brakuje mu czasu na… pacierze, których nauczyła go mama. Darzył ją ogromnym szacunkiem, otaczał miłością do jej ostatnich dni. Denerwował się też na swojego Anioła Stróża. Czasem się z nim kłócił albo wypominał mu: no jakżeś mnie poprowadził, że mi samochód na tych liściach wykręciło? – uśmiecha się do wspomnień.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Odśwież stronę
Zaloguj się i czytaj nawet 10 tekstów za darmo.
Szczegóły znajdziesz TUTAJ.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się