Bp Edward Dajczak wspomina swojego przyjaciela o. Jana Górę. - Pan zabrał go z marszu, wiecznie zagonionego - mówi.
Z biskupem koszalińsko-kołobrzeskim Edwardem Dajczakiem, o odejściu o. Jana Góry, kapłańskiej przyjaźni i przyszłości Lednicy rozmawia ks. Wojciech Parfianowicz.
Ks. Wojciech Parfianowicz: Jak Ks. Biskup zareagował na wiadomość o nagłej śmierci o. Jana Góry?
Bp Edward Dajczak: - Pomyślałem: "Miałeś Adwent. Pięknie go zakończyłeś... spotkaniem z Panem". Rozmawiałem z nim telefonicznie 5 dni temu. Zostanie mi już do końca brzmienie jego głosu z tej ostatniej rozmowy. Ojciec Jan pisał książkę o doświadczeniach ludzi, którzy chodzili na dominikańskie roraty i prosił mnie o przypomnienie nazwiska jednego z księży, którego ja znałem. Na koniec rozmowy poprosił mnie o błogosławieństwo. Zawsze tak robił. Nie sądziłem, ani przez moment, że to już ostatni raz.
Same okoliczności śmierci o. Jana są piękne z punktu widzenia kapłaństwa. Umarł w zasadzie przy ołtarzu. Jest w tym coś opatrznościowego.
- Sam chciałbym tak umrzeć... jak przysłowiowy żołnierz na posterunku. Być przy ołtarzu i umrzeć... cóż może być piękniejszego dla kapłana? Nie może się zdarzyć szczęśliwsze miejsce na odejście. To jest łaska. Pan zabrał go "z marszu", wiecznie zapędzonego. Zabrał go z najpiękniejszej chwili Kościoła, jaką Pan nam podarował. To odejście bardzo wiele mówi.
Kim był dla Ks. Biskupa o. Jan Góra?
- Mogę powiedzieć, nic nie naciągając, że wiele lat przyjaźniłem się, a właściwie trzeba powiedzieć - przyjaźnię się, bo wierzymy w świętych obcowanie, z o. Janem. Nie pamiętam dokładnie, kiedy się poznaliśmy, ale wiem, że od razu poczuliśmy, że jest nam po drodze w rozumieniu i przeżywaniu Kościoła, i wiary w ogóle. Kiedy teraz myślę o tym, to zdaję sobie sprawę, że kiedy ze sobą rozmawialiśmy, to mówiliśmy albo o Bogu, albo o Kościele, zastanawialiśmy się jak ewangelizować. Nie mogę sobie przypomnieć innych naszych rozmów. Dopiero wczoraj to do mnie doszło. To była przyjaźń głęboko kościelna. Nasze rozmowy nie były jednak formalne, to była raczej pasja pełna ognia, wymiana zdań. On zawsze przesyłał mi pierwsze zarysy programu na Lednicę. Wiele o tym rozmawialiśmy. Pytał się mnie, jak zrobić pewne rzeczy. Podpowiadałem mu. Często i tak robił potem po swojemu (śmiech), ale muszę przyznać, że potrafił też słuchać. Jeżeli uważał, że to, co mówię, albo mówią inni, może coś wnieść, korygował swoje plany. To nie było tak, że wszystko musiał wymyślić Góra.
- Ceniłem w tym człowieku coś bardzo ważnego. On miał odwagę robić rzeczy, których wielu ludzi robić się bało. Tworzył niepowtarzalną historię Kościoła, dlatego w Kościele w Polsce nie zawsze było mu łatwo znaleźć się z tym wszystkim. Zawsze bowiem jest tak, że mocna jednostka tworzy sytuacje, które nie wszystkim odpowiadają. Niektórzy boją się takich ludzi, bo nie wierzą, że to, co proponują, może się udać. Ten człowiek miał natomiast ogromną ufność. Miał też coś, co mnie skłaniało do zadumy nad tym, jak trzeba być w Kościele. On miał naprawdę dziecięcą relację z Bogiem. Kiedy np. mówił o Eucharystii, mówił o intymności, o bliskości. Wychodziła wtedy z niego dusza poetycka. Potrafił zachwycać młodzież, prowadzić ją do Boga. Cieszył się tym, że młodzi spotykają Chrystusa. Kochał młodych i wszystko im podporządkowywał. Ciągle gdzieś gonił, ciągle chciał coś jeszcze zrobić.
- Warto też wspomnieć niezwykłą bliskość o. Jana z papieżem Janem Pawłem II. Ojciec święty wyczuwał i wspierał ludzi, którzy mieli odwagę robić rzeczy niezwykłe.
Wspomniał Ks. Biskup Lednicę. Wielu dziś pyta: "Co dalej?"
- Też zadaję sobie to pytanie. Przyznam, że wiele razy mówiłem o. Janowi, że powinien być obok niego ktoś, kogo mógłby pokazywać młodym, niejako namaszczając go na swojego następcę. Mówiłem mu: "Jan, starzejemy się i trzeba się za kimś rozglądać". Niewątpliwie musi to być człowiek charyzmatyczny. Tu nie chodzi tylko o sprawnego organizatora, ale o kogoś, kto poczuje tego ducha.
Miejmy nadzieję, że Duch Święty poradzi sobie z tym zadaniem.
- Z pewnością. Tym bardziej, że Lednica już niedłgo. Każdy z nas jest niepowtarzalny, ale nie jest też tak, że kiedy przemijają wielcy ludzie, to nie pojawiają się następni. Ojciec Jan był tak dominującą postacią, że być może po prostu nie było widać nikogo, kto mógłby go zastąpić, ale taki ktoś może już jest i Duch Święty obdarzy go mocą i sprawnością, aby dzieło Lednicy kontynuować.
Czy wybiera się Ks. Biskup na pogrzeb o. Jana?
Oczywiście. Czekam na podanie terminu. Musiałoby zdarzyć się w diecezji coś naprawdę niespodziewanego i ważnego, żebym nie pojechał.