Skoro przełamali lęk i świadczą o Bogu na ulicach Słupska, to i na parkiecie lokalnego Centrum Kształcenia Praktycznego nie zawiodą. 110 osób polonezem rozpoczęło całonocną zabawę karnawałową.
To już 6. Bezalkoholowy Bal Karnawałowy w Słupsku, choć liczyć je należy z kilkuletnią przerwą. Zorganizowały go dwie wspólnoty - Szkoła Nowej Ewangelizacji św. Krzysztofa oraz Domowy Kościół. Opiekun duchowy SNE ks. Robert Stwora uważa, że swobodna atmosfera na balu sprzyja lepszemu poznaniu się osób, które zazwyczaj znają się z ewangelizacyjnego podwórka – razem się modlą, formują, składają świadectwo wiary. – W każdym z nas jest potrzeba przeżycia czasu w radości. Tutaj poznajemy się, zbliżamy się do siebie jako wspólnota – powiedział. Za jeden z głównych plusów balu uważa jego otwartą formułę i rzeczywiście – na salę CKP dotarło wiele osób spoza środowiska organizatorów. – Chodzi o to, by zarażać innych entuzjazmem wiary. Nie tylko wtedy, kiedy wędrujemy po ulicach Słupska, wołając: "Jezus cię kocha!", ale też podczas zabawy. Bo przecież jesteśmy normalni.
Wśród powodów wskrzeszenia bali bezalkoholowych jest też misja propagowania życia w trzeźwości. Czyni to współorganizatorka balu Anna Borowiec. – Jest wiele osób, które chciałyby się pobawić w karnawale, ale nie czują się komfortowo na balach z alkoholem. Niektórzy dlatego, że podjęli Krucjatę Wyzwolenia Człowieka, inni – bo są anonimowymi alkoholikami – wyjaśnia. Sama wcale nie śmiga bez ustanku po parkiecie. Z uśmiechem wita spóźnialskich, proponuje kawę, zagaduje. Dla niej tańczenie nie jest najważniejsze. Więc co? Chęć spędzenia wieczoru z innymi, przy dobrej rozmowie.
Taką rozpoczyna przy stole pan Jacek. Jest tu na prośbę żony. – Czy zabierzesz mnie gdzieś w karnawale? – usłyszał od niej kilka dni wcześniej. Ale gdzie, gdzie?! Nie takie proste, bo pan Jacek jest anonimowym alkoholikiem. Cieszy go kilkuletnia abstynencja, ale zakrapiane imprezy woli omijać. Bezalkoholowy Bal Karnawałowy spadł mu z nieba. Ledwie zdążył zająć ostatnie miejsca na liście gości. Teraz zamierza porwać na parkiet żonę. Ona uwielbia tańczyć. – Nakrzywdziłem ją w życiu, chciałbym jej jakoś zadośćuczynić – wyznaje. Jak większość gości, nie jest znawcą tanga, cza-czy lub rumby. – Tańczymy z żoną stereotypowo – przyznaje świadomy, że ona wolałaby więcej szaleństwa. Ale i bez tego bawią się świetnie.
Nikt nie siedzi, czekając, kto poleje pierwszy. Rozmawiają bez wspomagaczy. Ci o tańcu, tamci o wyzwoleniu z nałogu, inni o nieprawdopodobnym wyzdrowieniu. Jakoś nie gryzą się w język, by nie wrzucać w swoje relacje słów: "dzięki Jezusowi", "w tym musiała być ręka Boska", "nawróciłem się kilka lat temu". Nikt nie nalega na te świadectwa podtykaniem mikrofonu pod nos. Są spontaniczne.