Dzień Modlitw za Federację Skautingu Europejskiego zgromadził w Koszalinie skautów i ich rodziców z terenu diecezji.
Gromady, rodzice wilczków, zastępy harcerek i harcerzy spotkali się w Koszalinie w parafii pw. Św. Wojciecha. Zjechali się ze Sławska, Biesowic, Szczecinka, Słupska, Jarosławca i Koszalina, by pod hasłem "Błogosławieni miłosierni" modlić się za swoją organizację i powierzać ją opiece Matki Bożej.
Dzień rozpoczęli od wspólnej Eucharystii w kościele pw. św. Wojciecha, podczas której odczytano list od bp Edwarda Dajczaka, który osobiście pojawił się na apelu na zakończenie Dnia. Wyraził radość z zawiązywania się grup skautów na terenie diecezji.
Gościem specjalnym Dnia Modlitw był druh Tomasz Szydło, wiceprzewodniczący Rady Federalnej FSE. W drugiej części spotkania, która miała miejsce w Szkole Podstawowej nr 3, wyjaśnił rodzicom, dlaczego warto zaangażować swoje dzieci w tę formę harcerstwa i jak na jego podstawie wychowywać młodego człowieka. Nie był zadowolony, że musi zacząć od konferencji. Wolałby rodzicom, tak jak to skauting czyni z dziećmi i młodzieżą, wyjaśnić wszystko przez ćwiczenia, ruch, grę. Tym właśnie w tym momencie zajmowały się ich dzieci na podwórku.
- Czym jest skauting? - zapytał T. Szydło i przebiegł wzrokiem po kilkudziesięciu rodzicach zgromadzonych w auli "trójki". - To, co my teraz robimy, to właśnie nie jest skauting. Bo skauting jest w konkrecie.
Tłumaczył, że nie chodzi o gromadzenie dzieci na zbiórkach i wyjaśnianie im choćby i najważniejszych wartości, np. miłości bliźniego. - Skauting polega na tym, żeby dziecko rozpaliło ogień pod kuchnią, obrało ziemniaki, ugotowało dobry obiad i poprzez te uczynki wyraziło miłość do drugiej osoby. Harcerstwo nie powinno być przegadane, powinno być w konkrecie, natomiast przemówić, podpowiedzieć coś ważnego można, ale przy okazji.
Rodzice słuchali go z uwagą. Przyznają, że skauting zmienił nie tylko ich dzieci, ale też ich rodzinę, a zwłaszcza wsparł ich w wychowaniu potomstwa.
Konrada, syna pani Marleny ze Sławska, skauting wychował do… obierania ziemniaków; chłopiec wcześniej tego w domu nie robił. - Teraz sam się budzi, sam wychodzi do szkoły, sam wraca przez wieś do domu - chwali samodzielność syna mama.
Ale i rodzice zyskują przy tym coś dla siebie. Zawiązują się przyjaźnie między nimi, mogą na siebie liczyć. - Wcześniej się nie znałyśmy, choć mieszkamy w tej samej wsi - p. Marlena mówi o znajomości z mamą Oliwiera, p. Elżbietą. - Teraz podwozimy nawzajem swoje dzieci na angielski, treningi, zbiórki skautów.
Niektórzy z rodziców, jak mąż p. Elżbiety, sami przymierzają się do wstąpienia w szeregi drużyny. Kompletują umundurowanie, pomagają podczas organizowania zbiórek obozów.