Na krajowej szóstce na chwilę zamiera popołudniowy ruch. Zdziwienie kierowców budzą nie tyle policyjne światła, co przecinająca drogę kolumna ludzi z krzyżami w dłoniach.
Wyszli spod parafialnego kościoła w Karlinie. Cel: Figura Matki Bożej Królowej Świata na domacyńskim wzgórzu. Nim go osiągną czeka ich czternaście stacji Drogi Krzyżowej.
Na bocznej drodze, przepuszczający piechurów nieliczni kierowcy też przyglądają się grupie - jedni z uśmiechem, inni ze zdumieniem.
- Bo to po ludzku raczej szalone. Środek tygodnia, popołudnie, a tu nagle pielgrzymka? I po co oni idą w deszczu? - przyznaje przekornie ks. Radosław Występski, wikariusz karlińskiej wspólnoty.
Odpowiedź jest w sercach blisko setki ludzi w odblaskowych kamizelkach, którzy wyszli na tę Drogę Krzyżową u progu Triduum Paschalnego. Nietypową, dla wielu ekstremalną, chociaż liczącą tylko 13 kilometrów.
- Mamy ważną sprawę „do załatwienia” po drodze - uśmiecha się pani Eliza. Towarzyszy jej mąż, dwie córki i siostrzenica. Intencja jest poważna, rodzinna, więc i idą całą rodziną. - Ale chcemy też sprawdzić swoje siły przed Pielgrzymką Promienistą, czy dziewczynki dadzą radę. Jak się uda to potem przed nami Częstochowa. A kto wie, może i na camino się wybierzemy? - opowiada, gdy na kolejnym kilometrze jest „chwila dla bliźniego”.
Każdy z pielgrzymów razem z krzyżem niesie jakąś intencję: prosi o zdrowie, o siły, o nawrócenie, ale też o dobre wejście w nadchodzące trzy dni. Ta droga ma ich zaprowadzić w lepsze zrozumienie tego, co zaraz będą przeżywać w kościele.
Rytm kroków wyznacza odmawiany Różaniec. Pielgrzymi omadlają diecezję, parafię, proszą za duszpasterzami, którzy jutro szczególnie dziękować będą za dar kapłaństwa, ale i wchodząc w kolejne stacje Drogi Krzyżowej szukają w nich podpowiedzi dla swojego życia: cierpienia, samotności, grzechu, upadku.
- Na początku chcieliśmy zrobić Drogę Krzyżowa na 40 kilometrów, ale myślę, że te 13 to też dobre doświadczenie: ciszy, zmęczenia, ciemności. Wielu z naszych pielgrzymów na taką ekstremalną drogę by się nie wybrało, a tak mają możliwość doświadczenia czegoś innego, nowego, może mocniej docierającego do serca. W niemocy fizycznej mogą wsłuchać się w to, co Pan Bóg chce im powiedzieć - mówi ks. Radek
Wraz z zapadającym zmierzchem, pielgrzymi stopniowo się wyciszają. Gdy Pan Jezus upada pod krzyżem po raz drugi, na kolejny kilometr milkną zupełnie. Cisza doskwiera młodym bardziej niż zmęczenie. Przepaść między ich światem pełnym dźwięków i bodźców, a niknącą w szarzejącym świetle drogą, na której „nic się nie dzieje” jest ogromna.
- Na początku ciężko, bo nie ma się o co „zaczepić”. Można tylko wpatrywać się w krzyż, słuchać kroków i myśleć „daleko jeszcze”? Ale w pewnym momencie przestałam się irytować i… nie wiem sama, kiedy była kolejna stacja! Nawet tego nie poczułam! - dzieli się wrażeniami jedna z gimnazjalistek. Zresztą jak tu narzekać, jak starsi pielgrzymi raźno dotrzymują kroku, chociaż tempo może być dla nich za szybkie? Co może boleć nastolatka, gdy ramię w ramię z nim idzie pątniczka rocznik 1943?
- Jesteście zmęczeni? - pyta ks. Radek. Pielgrzymi zgodnie zaprzeczają, więc kolejny odcinek też będzie w milczeniu. - Cisza to również modlitwa - zapewnia duszpasterz.
Gdy uczestnicy nabożeństwa zatrzymują się na skraju wsi, żeby rozważać trzeci upadek Pana Jezusa pod ciężarem krzyża, ks. Radek znów mówi o wchodzeniu w ciszę nadchodzących dni. Pielgrzymów nieco rozprasza huk basów transowej muzyki z otwartego okna pobliskiego domu.
- To też pokazuje, w jakiej opozycji jest chrześcijaństwo do tego, co proponuje dzisiejszy świat. My wchodzimy zaraz w największe tajemnice naszego zbawienia, przygotowujemy się, żeby dobrze je przeżyć, a obok - dyskoteka - mówi ks. Radek.
Przed pielgrzymami najtrudniejszy moment: ostre podejście pod górę zanim uklękną przed 11 stacją. Nieprzyzwyczajone nogi już zaczynają dawać się we znaki, zwłaszcza starszym, intensywna mżawka też nie pomaga. Trudno złapać oddech, gdy Pan Jezus jest przybijany do krzyża.
- Inaczej się myśli o męce Jezusa, gdy samemu ciężko już podnieść się z kolan, bo boli - szepcze starsza pątniczka, której pomagamy wstać.
Ostatnie trzy kilometry to właściwie nieustanne podchodzenie pod górę, aż do ostatnich chwil, gdy buty grzęzną w błocie przy wdrapywaniu się na domacyńskie wzgórze, na którym króluje Matka Boża. Ale tu już pielgrzymów niesie satysfakcja, że dali radę przejść swoją Krzyżową Drogę.
- To było piękne doświadczenie, ale pewnie dopiero jutro poczujemy, jak ciężkie - mówi pani Wiktoria, chociaż błysk zadowolenia w oku mówi, że nie będzie żałować, nawet, gdy trudniej niż zwykle będzie jej się wstawać rano do pracy. - Były chwile trudne po ludzku, niosłam ze sobą też ciężkie, rodzinne intencje, ale teraz lekko mi na duszy. Myślę, że to zmęczenie paradoksalnie doda mi więcej sił, a i nadchodzące Triduum będę przeżywać trochę inaczej - zapewnia krzepiąc się gorącą herbatą przygotowaną dla pątników przez gościnnych mieszkańców Domacyna.
- Ja szłam w intencji dzieci i wnuków. Kilometrów by mi zabrakło, żeby wszystkie omodlić, więc mogłabym iść dalej - śmieje się pani Teresa. I chociaż przed świętami na brak zajęć narzekać nie może, nie wahała się ani chwili poświęcić kilku godzin na modlitewne wędrowanie. - Jak wszystko jest w życiu na właściwym miejscu, to i czas się znajdzie. Kiedy Pan Bóg jest najważniejszy, to i zdąży człowiek umyć okna i popiec babki - uśmiecha się ciepło.