Z generałem franciszkanów, 119. następcą św. Franciszka, w Tygodniu Modlitw o Powołania Kapłańskie i Zakonne rozmowa o powołaniu, duchu franciszkańskim, ewangelizacji i prześladowaniach Kościoła.
Dlaczego powołani porzucają swoją drogę?
Ktoś zostaje zakonnikiem, księdzem, bo ma wielkie marzenia, plany, ale życie je potem weryfikuje i pojawia się rozczarowanie, którego nie potrafi przepracować. Myślę, że kluczową rolę odgrywa tutaj utrata perspektywy wiary. Jestem przekonany, że to jest prawdziwe źródło porzucenia.
Dopiero potem pojawia się np. kobieta?
Oczywiście ważny jest element uczuciowy, wspólnotowy, ale korzeniem jest utrata perspektywy wiary. Człowiek traci przekonanie, że to Bóg prowadzi go w życiu. Wydaje mu się, że to życie idzie drogami, które mu się nie podobają, które rozczarowują i zapomina, że jeśli to On prowadzi, najlepiej jest Mu zaufać.
Chciałbym jeszcze zauważyć jedną ważną rzecz. W takich przypadkach my, współbracia, często pojawiamy się zbyt późno, kiedy ktoś już podjął decyzję, że odchodzi. Dzisiaj zbyt często ulegamy mitowi prywatności. Widać, że z kimś coś się dzieje, wraca późno do klasztoru, na plebanię, a my uważamy, że nie wypada pytać, bo przecież nie będziemy się wtrącać. Braterskie zainteresowanie to nie wtrącanie się.
Jakie największe trudności widzi ojciec w życiu osoby powołanej?
Według mnie jedną z największych trudności głoszącego Ewangelię jest brak zdolności do przeorientowania się. To dla nas wielkie wyzwanie, bo my lubimy podążać utartymi szlakami, robić rzeczy tak, jak się je zawsze robiło. A czasami trzeba coś zmienić. Np. kiedyś nie było Internetu, teraz jest. Ale to jeszcze nic. Myślę, że Kościół jako struktura nie może już funkcjonować tak, jak dotychczas. Np. kwestia seminariów, które powstały po Soborze Trydenckim. Oczywiście zmieniały się, ale strukturalnie mniej więcej jesteśmy ciągle w tamtej logice. Trzeba mieć odwagę, aby dać przestrzeń na inną wizję.
Jak to przeorientowanie się miałoby wyglądać, jeśli chodzi głoszenie Ewangelii dzisiaj?
Popatrzmy na ewangelizację w pierwszych wiekach. Co się wtedy stało? Mnisi uczyli ludzi pracować. Nie uczyli ludzi teologii i filozofii. Uczyli pracować. Przekazywali wiarę poprzez życie. Okazuje się, że także w Polsce, są ludzie, którzy chodzą do kościoła, ale nie wierzą w zmartwychwstanie. Katechizujemy, głosimy, ale jednak coś nie działa.
Jako Kościół oddaliliśmy się od życia?
Niektórzy uważają, że najpierw trzeba mieć poukładaną w głowię teorię wiary, żeby móc wcielić ją w życie. Myślę, że jest dokładnie odwrotnie. Żyjemy wiarą i przez to zaczynamy ją lepiej rozumieć. Pierwsi męczennicy, którzy oddawali życie za Jezusa, nie znali jeszcze ustaleń Soboru w Nicei, co do natury Syna Bożego. Oddali życie, bez całkowitej jasności idei. To mnie zawsze bardzo zadziwiało. My natomiast przesadzamy z koniecznością zrozumienia. Są ludzie, którzy studiują teologię, a deklarują się jako ateiści.
A propos św. Franciszka. Skoro papież na początku swojego pontyfikatu obrał jego imię, oznacza to, że duch franciszkański jest jakoś zadany całemu Kościołowi. Jeśli tak jest, na co warto zwrócić uwagę?
Myślę, że warto zauważyć dwie papieskie encykliki. Najpierw encyklika "Evengelii gaudium", czyli "Radość Ewangelii". Już o tym trochę mówiłem - albo wierzę w to, że Ewangelia daje mi życie szczęśliwe, spełnione i pełne sensu, albo staje się ona dla mnie ciężarem, który sprawia, że jestem ciągle smutny. Po drugie warto zauważyć encyklikę "Laudato Si'", czyli "Pochwalony bądź". W niej, poprzez zwrócenie uwagi na sprawy szacunku do przyrody, też wyraźnie widać ducha franciszkańskiego. To są dzisiaj bardzo ważne zagadnienia. Żyjemy w systemie, w którym wszystko jest ze sobą połączone. Głupotą jest sądzić, że coś, co dzieje się gdzieś daleko, zupełnie mnie nie dotyczy. Nie mogę być zapatrzony tylko w mój mikroświat, gdzie jest mi dobrze, a reszta mnie nie obchodzi.