Co sprawia, że tłumy ludzi przychodzą do kościoła, żeby dotknąć dziurawej rękawicy, kawałka zakrwawionego bandaża i starego habitu, na który chrapkę mają także mole? Święty kapucyn z Pietrelciny wciąż zadziwia.
Kościół św. Ottona w Słupsku pęka w szwach. Niektórzy wchodzą tylko na chwilę. Zbliżają się do gablotki z habitem, podchodzą do relikwiarzy z rękawicą i bandażem. Patrzą, wychodzą. Czasami tyle wystarczy. A może spodziewali się czegoś więcej, a tu po prostu takie stare szmatki jak w niejednej szufladzie. Inni zostają na dłużej, a nawet wracają kilka razy. – Przyklęknęłam sobie przy habicie i już nie byłam w stanie niczego powiedzieć. Patrzyłam na tę szatę, mając wrażenie, że on tutaj naprawdę jest – mówi wyraźnie wzruszona Elżbieta Urban. Wraz z mężem Wojciechem już ponad 20 lat temu powierzyła swoją rodzinę opiece świętego. – Na modlitwie mamy z o. Pio więź duchową, a tutaj przyjechaliśmy też po to, żeby dotknąć jego relikwii, chociaż przez szybkę. To taka normalna, ludzka potrzeba. Jak się kogoś kocha, to by się go wyściskało na śmierć – wyjaśnia Jolanta Piec, która do Słupska przyjechała z Koszalina z tamtejszą Grupą Modlitwy Ojca Pio.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.