Niebo nad Szczecinkiem opanowały balony. Wszystko za sprawą pasjonatów tego sportu, którzy zjechali się do miasta z całej Europy.
VII Międzynarodowy Festiwal Balonowy o Memoriał Kurta Hummela to największa i najbardziej spektakularna impreza balonowa w Polsce i jedna z większych w Europie. Nad jeziorem Trzesiecko latało w tym roku 51 statków powietrznych, wzbudzając zachwyt widzów, zjeżdżających się do miasta na te pokazy z całego regionu.
Podobnie, jak w poprzednich latach trzydniowy festiwal przyciągnął tłumy zainteresowanych balonami. Pierwszy start obył się w piątkowy wieczór. Balony z Polski, Niemiec, Włoch, Szwecji, Danii, Szwajcarii, a nawet USA, wzbiły się w powietrze, żeby zmierzyć się w jedynej rozgrywanej podczas festiwalu konkurencji: pogoni za lisem.
- Szczecinecka impreza jest o tyle specyficzna, że to jedyna impreza organizowana specjalnie dla publiczności, nie dla rywalizacji sportowej. Nam zależy na dostarczeniu publiczności jak największej ilości wrażeń - mówi Bartosz Oberski, pilot i pomysłodawca szczecineckiego festiwalu.
To jego pasja sprawiła, że przeszło dekadę temu w Szczecinku pojawiły się balony.
- Zaczynaliśmy od 6 załóg, dzisiaj mamy ich pół setki. I nie zamierzamy na tym poprzestać - przyznaje Tomasz Czuk, rzecznik ratusza w Szczecinku, koordynator festiwalu i od początku jego współtwórca.
Balony nad Szczecinkiem
Karolina Pawłowska
Wprawdzie Szczecinek nie ma specjalnych tradycji awiacyjnych, ale związki regionu z balonami sięgają ponad stu lat. W niewielkiej miejscowości Groß Karzenburg, dzisiejszym Sępólnie Wielkim, urodził się Kurt Hummel. Wystartował w legendarnych zawodach o puchar Gordon Benneta w roku 1908, ale nigdy nie doleciał do mety. Najprawdopodobniej zginął w katastrofie. W rodzinnej wsi niefortunnego baloniarza jest jego symboliczny grób i kamień, który przypomina o tym wydarzeniu. Podobno pod kamieniem zakopany jest list, zapisany ręka Hummela na skrawku koszuli tuż przed katastrofą. Butelka, w której zamknął swoje pożegnanie miała zostać wyłowiona z morza i przesłana rodzinie. Nie wiadomo, ile jest prawdy w tej romantycznej historii, niemniej baloniarz spod Białego Boru z powodzeniem patronuje dzisiaj szczecineckiemu festiwalowi.
Nie mniej emocji niż loty wzbudziła nocna gala Karolina Pawłowska /Foto Gość Balony wzbiły się w niebo również w sobotę wczesnym rankiem. Choć pora była bardzo wczesna nie zabrakło chętnych do skorzystania z podniebnych emocji.
- Na brak chętnych nie narzekamy, balony wzbudzają w widzach wielkie emocje. Dlatego robimy losowania i staramy się zabierać jak największą ilość osób, ale chyba jeszcze nigdy nie zdarzyło nam się zabrać wszystkich, którzy zadeklarowali swoją chęć - mówi Tomasz Czuk.
Jak zapewniają baloniarze to sport bezpieczny, ale wciągający.
- To taka nieuleczalna choroba. Ale przynajmniej zdiagnozowana, więc wszystko gra. A bezpieczniejsza jest od szachów, bo przy nich to dopiero można dostać zawału z emocji - żartuje Andrzej Konstańczuk, doświadczony i utytułowany baloniarz oraz instruktor z Białegostoku. - Balony uzależniają. To może nie najlepsze porównanie, ale są jak narkotyk. Nie da się tego opisać, co czuje się podczas lotu. To trzeba przeżyć. O miłości też można mówić pięknymi słowami, ale nie opowie się wszystkiego - dodaje.
Dla tych, którym nie udało się polecieć pozostało śledzenie statków powietrznych z ziemi, a także spektakularny nocny pokaz. W piątkową noc balony pod kierunkiem Grzegorza Pawelskiego, szczecineckiego kompozytora i dyrygenta, zapalały swoje palniki w rytm muzyki.
Dzisiaj festiwal zakończy parada baloniarzy ulicami miasta i prezentacja załóg na szczecineckim zamku. O ile warunki atmosferyczne pozwolą, o 19 odbędzie się także ostatni z zaplanowanych lotów.
Więcej o festiwalu balonowym w kolejnym wydaniu papierowym Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego.