Siłą Przećmina są jego mieszkańcy, niezależnie od tego, jakie mają korzenie – polskie czy ukraińskie. Pokazują, że potrafią się dzielić tym, co mają najlepszego: tradycjami, kulturą i… kuchnią.
Już po tym, że przy przećmińskim boisku trudno o miejsce do parkowania, można poznać, że we wsi będzie wielkie świętowanie. – Kiedy organizowaliśmy festiwal w ubiegłym roku, nawet nie spodziewaliśmy się, że spotka się z takim zainteresowaniem. Ubiegłoroczny sukces zachęcił nas i ośmielił. Pokazał też, że jest potrzeba organizowania takich spotkań – cieszy się Zofia Duńczyk, sołtys Przećmina. Jak blisko połowa z 200 mieszkańców wsi pani sołtys też ma ukraińskie korzenie. Ich dziadkowie wylądowali tu w wyniku przymusowych przesiedleń Akcji „Wisła”. – Jestem Polką, mam ukraińskie korzenie, ale najbardziej to chyba czuję się Pomorzanką – śmieje się, gdy na chwilę udaje jej się zatrzymać. Przed rozpoczęciem świętowania trzeba wszystkiego dopilnować.
– Mieliśmy urządzić Noc Świętojańską, ale u nas nie ma żadnej wody. Zastanawialiśmy się, co by tu zrobić. Wtedy wpadliśmy na pomysł, że skoro wieś pół na pół jest polsko-ukraińska, to może by to wykorzystać – opowiada. – Dawniej było trudno, ludzie bali się przyznawać, kim są, nie mówili po ukraińsku, zdarzały się wyzwiska, zwłaszcza wśród dzieci. Teraz jest inaczej, nikt nie wstydzi się ukraińskich korzeni, przeciwnie, młodzi chcą się uczyć języka, poznają kulturę, dopytują nawet o przepisy kulinarne – dodaje, jeszcze zanim pobiegnie po dodatkowe miseczki i plastikowe sztućce. Chętnych na kozacką zupę, pierogi łemkowskie czy bliny nie brakuje. – To przepisy, które przyjechały z Bieszczad, nasze babcie i mamy je przywoziły. Warto przekazywać to, co jeszcze pamiętamy – kiwa głową Stanisława Machaj z pobliskiego Rościęcina. – Nieważne, skąd kto jest, tylko jakim jest człowiekiem. My jesteśmy już u siebie, tu się rodziliśmy i wychowywaliśmy. Nie czujemy różnicy. Ja nawet już po ukraińsku niewiele potrafię mówić, ale myślę, że potrzeba takich festiwali – zauważa.
Tradycja to skarb
Zanim na scenę wejdzie znany zespół Horpyna, wcześniej zaprezentują się zespoły folklorystyczne z okolicy. Na zachodzie tradycje polskie i ukraińskie mieszają się i przenikają. Dwójka bardzo młodych ludzi w pięknie haftowanych koszulach czeka na występ. – Piłsudski powiedział, że kto nie ceni i nie szanuje swojej przeszłości, nie jest godzien tworzenia teraźniejszości. To, co robimy teraz, przekażemy dalej dzieciom i wnukom. Kultura ludowa w dobie cywilizacji ginie, a my chcemy to zbierać, bo to zachowanie naszej tożsamości – mówi Kacper Siejkowski. – Mój dziadek był Łemkiem, ale mieszkając na tych terenach stał się współtwórcą lokalnej kultury. Jak byłem mały, uczył mnie piosenek, rozbudzał ciekawość folklorem. Dla mnie to skarb – dodaje. Marcjanna Jelińska nie ma korzeni ukraińskich, ale pokochała tę kulturę. – To świetne, że Kacper ma coś własnego, coś, co określa jego tożsamość, i jest z tego dumny. Ma też kozacki charakter i ukraiński upór – śmieje się, trzymając za rękę Kacpra. – Jestem obywatelem świata i ciekawią mnie rozmaite kultury, także te bardzo odległe, mało znane, ale warto poznawać też to, co mamy u siebie, a co może zaniknąć, jeśli nie będzie pielęgnowane. Lubię odkrywać i poznawać różne kultury, docierać do źródeł, do miejsc, których nie wchłonęła jeszcze pop- kultura i korpoświat. To proste i piękne – wyjaśnia Marcjanna. Obydwoje należą do gościńskiego zespołu. – Ci sami ludzie, którzy tworzą Podlotki, grają i śpiewają w zespole Mereszka. Wymieniamy się naszymi tradycjami i piosenkami – opowiadają.
Jesteśmy stąd
Przećmiński festiwal swoim patronatem objął ambasador nadzwyczajny i pełnomocny Ukrainy w Polsce Andrij Deszczycia. W jego imieniu do Przećmina przyjechał konsul honorowy Ukrainy Henryk Kołodziej. To jego rodzinne strony, urodził się niecałe 5 km od Przećmina. – Kiedy ktoś mnie pyta, skąd jestem, bez wahania odpowiadam, że stąd, spod Kołobrzegu. To jest moja ziemia, moja mała ojczyzna. Oczywiście mam wielki sentyment do Bieszczad, do miejsc, z których pochodzi moja rodzina, ale ja jestem stąd. Ta świadomość to siła mieszkających tu ludzi – wyjaśnia Henryk Kołodziej. – To nie pierwsza taka impreza, na której jestem i mam nadzieję, że nie ostatnia. Sam fakt, że one się odbywają, że są spontanicznie organizowane świadczy, że niezależnie od narodowości wszyscy tworzą społeczność obywatelską. Nie mam wątpliwości, że gdyby na taką imprezę przyjechali Niemcy, dawni mieszkańcy tych ziem, to też byśmy się pomieścili i potrafili bawić. Największym osiągnięciem społeczności polskiej jest zbudowanie systemu samorządu, czyli udowodnienie sobie, że tu, na miejscu wiedzą najlepiej, co komu potrzeba i jak to zorganizować, gdzie jaki most miedzy ludźmi trzeba zbudować. To jest to, co musimy wyeksportować na Ukrainę. Bo to pokazuje, że można – i trzeba – działać wspólnie – dodaje konsul.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się