Z początkiem września ewangelizatorzy z Domu Miłosierdzia trafili do kilku diecezjalnych wiosek.
– To dziwne rekolekcje, nie takie, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni – przyznaje proboszcz ks. Marek Humeniuk. Słucha go kilka dziesiątek parafian zgromadzonych na trawniku między pegeerowskimi blokami. Siedzą na ławkach, krzesłach przyniesionych z domów, niektórzy śledzą Mszę św. ze swoich balkonów. Proboszcz jest przekonany, że to czas na przemianę tej społeczności. – Zarańsko, czy wy wierzycie, że dzisiaj Bóg chce wam coś powiedzieć? – pyta. I uprzedza wezwanie Jezusa zawarte w czytaniach mszalnych: Zarańsko, wypłyń na głębię!
Póki co Zarańsko śpiewa i podnosi ręce wychwalając Boga, klęczy na trawie adorując Hostię, zgina kolana, gdy biskup błogosławi monstrancją ich domy. Ale czy wieś uczyni krok wiary, dalej, głębiej? – Bóg nie zrobi tego w nikim na siłę – tłumaczy podczas homilii bp Krzysztof Włodarczyk. – Będzie dobijał się do serc, robił wszystko, żeby je otworzyć, ale nie zrobi nic wbrew nam.
Maluchom podoba się to kazanie: jest siłowanie się z puszką coli, są patyki do połamania. Dorosłym też się podoba – doceniają, że ktoś umie dotrzeć do ich dzieci. Niepostrzeżenie dowiadują się czegoś o samych sobie: biskup mówi im, że są Kościołem. Z wiązką gałęzi w dłoni przekonuje, że w pojedynkę są do złamania, ale we wspólnocie trudno ich będzie pokonać. Podpowiada, jak mają się w tę wiązkę łączyć: – Być za siebie odpowiedzialnymi, wspomagać się duchowo, modlić się jeden za drugiego. A tam, gdzie jest potrzebna pomoc materialna, czynić uczynki miłosierdzia, one nas jeszcze bardziej wiążą ze sobą.
Monika, choć od ponad roku jest wolontariuszką w Domu Miłosierdzia, na ewangelizacji jest po raz pierwszy. Co zauważa? Wagę uśmiechu i nadstawienia uszu. – Kiedy ludziom tutaj da się chwilę, by mogli o sobie opowiedzieć, a nawet pożalić się, to się otwierają. Niejeden zaczyna wtedy płakać – opowiada, z wyrozumiałością traktując powody tych łez: problemy, choroby, a nawet biedę.
Albo samotność, jak u pana Janka. Dwa i pół miesiąca temu stracił żonę. Jeszcze się z tego nie otrząsnął. Pusty dom chętnie otworzył przed ewangelizatorami. – Porozmawialiśmy, pomodliliśmy się za nią. No i poszli – mówi lakonicznie. Ale namyśla się, dodaje, że to miało sens. Bo rozmowa była o tym, jak Pan Bóg przygarnia do siebie ludzi. – Jakoś lżej się na sercu zrobiło – wyznaje.