Karawana Bożego Miłosierdzia wędruje od wioski do wioski.
Kilka dni temu pisaliśmy o inauguracji projektu ewangelizacyjnego Karawana Bożego Miłosierdzia (można o tym przeczytać TUTAJ). Po kilku dniach odwiedzamy ich w wiosce Osowo koło Kępic.
Są pełni radości. Spotkania z ludźmi w kilku wioskach, a nawet na bezdrożach, umacniają ich w przekonaniu, że to Pan Bóg kieruje ich wyprawą. Rozmowy z napotkanymi, wspólna modlitwa, troska mieszkańców o ich nocleg i coś do jedzenia, umacniają wędrowców w przekonaniu, że w dzisiejszych czasach można w ten sposób głosić Ewangelię.
Podobnie jest w Osowie. Kiedy tu wpadają, kilka kobiet akurat wykonuje ćwiczenia gimnastyczne na przyrządach zamontowanych niedaleko kościoła. Są trochę nieufne. – Wy "jehowi"? – podpytuje opiekunka kościoła Maria Różańska. Zaraz dzwoni do proboszcza i słyszy w odpowiedzi: – Przyjmijcie ich, śmiało, biskup Dajczak wyraził na to zgodę.
– Jestem tu 40 lat sołtysem, ale pierwszy raz jest u nas taka pielgrzymka – mówi Henryk Palewski. – Wiadomość o ich przybyciu szybko rozniosła się po wsi, ludzie się zorganizowali. Coś się dzieje, to u nas rzadkość. Fajne te zabawy dla dzieci. Bo nasza wieś jest jedną z najliczniejszych w dzieci w okolicy.
Ludzie schodzą się, wołają innych, częstują gości. Choć jest późno, w kościele zjawia się ich tylu co na niedzielnej Mszy św.
Gościnność, potrzeba wypoczynku dla ludzi i koni, a także możliwość uczestniczenia nazajutrz we Mszy św. sprawiają, że karawaniarze zostają w Osowie jeszcze jeden dzień. Są spragnieni Eucharystii, bo przez pierwsze dni wędrują bez duszpasterza. W Osowie, filii parafii Kępice, Msze św. odprawiane są tylko w niedziele, jednak ks. Wojciech Marcinkiewicz chętnie zgadza się przyjechać dodatkowo. Wie, że Karawana Bożego Miłosierdzia wędruje po drogach diecezji, choć jest zaskoczony, że trafiła właśnie do jego parafii. – Każda forma, która zbliża ludzi do Boga, jest dobra – ocenia nietypowy projekt ewangelizacyjny. W homilii mówi o ubóstwie i wynikającym z niego błogosławieństwie, wręcz szczęściu. – Kochani, być ubogim, znaczy być u Boga. To jest najważniejsze.
Jeszcze przed południem, by nie marnować wolnego czasu, karawaniarze ruszają w odwiedziny. Wykorzystują pomysł z Ewangelizacji Wioskowej i idą odwiedzić mieszkańców Osowa i dwóch okolicznych wiosek. Chcą porozmawiać, opowiedzieć o Bogu, dać Mu okazję, by coś przez nich zdziałał. Niosą bowiem Jego przesłanie, Jego miłosierdzie.
Wieczorem na ognisku zaczepia ich chłopak. – Gdy wczoraj spacerowałem po polu z psami, usłyszałem wasz śpiew. Coś mi mówiło, że mam do was iść. Nie jestem blisko Kościoła, jestem wierzący, ale taki, no wiecie… Dzisiaj wiem, że to moja droga. Najchętniej wziąłbym urlop i pojechał z wami. Nie zdziwcie się, jeśli jutro ktoś będzie za wami drałował rowerem! Jestem waszym owocem ewangelizacji!
Olivier de Maistre, budowniczy karawany, konfrontuje pionierski projekt z rzeczywistością. – Nie wszystko jest dobrze zaprojektowane. Na przykład drabinka do wozu jest zbyt delikatna, niektóre mechanizmy mogłyby działać lepiej – wylicza. – No i przydałaby się lodówka, bo dostajemy od ludzi dużo jedzenia.
Karawana z końmi to zupełnie inny sposób podróżowania. Nie można galopować, trzeba się dostosować do zwierząt, często zatrzymywać na popas, a nawet uzależniać nocleg od ich kondycji. O konie troszczą się o nie tylko woźnica i stajenny, ale wszyscy. Czasem, gdy zbliża się większa górka, wtedy "wiara z wozu, koniom lżej". Bywa, że trzeba popchać drewniany wóz. Zresztą co do koni – zostały przebadane przez weterynarza, a ciężar karawany przeliczony jest na ich możliwości. Poza tym 5 osób z ekipy towarzyszy karawanie na rowerach.
Celem ewangelizacyjnej wędrówki jest sanktuarium Matki Bożej Bolesnej. 17 września karawana zajedzie na diecezjalne obchody w Skrzatuszu. Ewangelizatorzy złożą świadectwo, ile dobra Pan Bóg przez nich uczynił na tych mniej uczęszczanych ścieżkach diecezji.