Dziś mija 21. rocznica śmierci bp. Czesława Domina. Przypominamy jeden z naszych artykułów o Biskupie Miłosierdzia, który ukazał się w 2012 r.
Rocznica śmierci bpa Czesława Domina. Na pobielonej komórce, pod daszkiem, wisi czarno-białe zdjęcie uśmiechniętego księdza i małego chłopca. Od ponad szesnastu lat pan Ryszard każdego dnia przystanie i porozmawia z biskupem Czesławem. I podziękuje. Za kozy, za pracę i za nadzieję. Choć osobiście widział biskupa tylko raz, jest pewien, że spotkał człowieka niezwykłego. A może nawet świętego.
Czas się zatrzymał
- Przyjechał na wizytację do Rzecina. Kościółek biedniutki, ludzi niewiele, jak zawsze. Po Mszy św. wyszedł przed kościół, ta garstka ludzi go otoczyła. Pogoda była kiepska, wiatr wiał taki, że zdmuchnął biskupowi z głowy piuskę. Sam mu ją podałem. I jakby czas się zatrzymał. Stał i słuchał. Przeważnie wszystkim się spieszy, tym bardziej, że nic tu ciekawego nie ma. A jego nic nie interesowało poza rozmową z tymi ludźmi - opowiada pan Ryszard. - Żadnych tłumów, żadnych osobistości, żadnego interesu do załatwienia ani kamer. A on tam stał, jakby to środek świata był. Tak jakby przyjechał tu po to, żeby porozmawiać z tą biedną kobietą.
Kozy przywracały ludziom... nadzieję. Karolina Pawłowska /Foto Gość Do Świerznicy nie łatwo trafić powybijanymi drogami przecinającymi pola. Ot, jedna z wielu popegeerowskich wsi, niemal na końcu świata. Historia rodziny Szołczyńskich też niewiele się różni od historii mieszkających tu ludzi, których po transformacji gospodarki na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku pozostawiono samym sobie. Po likwidacji Państwowych Gospodarstw Rolnych niemal z dnia na dzień zostali bez pracy i szans.
- Kupiliśmy gospodarstwo i ziemię na raty. Żeby kupić maszyny i zbudować dom. Przez dziesięć lat pracowaliśmy ciężko, ale wszystko spłaciliśmy w 1990 r. I wzięliśmy nowy kredyt. Drobiazg, 10 tys., żeby przestawić się na produkcję pomidorów i ogórków spod folii. I wszystko się posypało - opowiadają. Rosnące w galopującym tempie odsetki pochłonęły ciągniki, jelcza, maszyny. - Bank chciał nam dom nawet odebrać. Ze wstydu nie wiedziałem, co robić. Bo jak to? Człowiek tyra jak wół, a i tak coraz głębiej grzęźnie - wspomina pan Ryszard.
Wtedy - jak z nieba - spadły im kozy. - Jak ten samochody piętrowe z kozami przyjechał to powiedziałem do syna: widzisz Karol, to dowód na istnienie Pana Boga - uśmiecha się pan Ryszard.
Zainicjowana przez bpa Czesława Domina, ówczesnego ordynariusza diecezji, akcja „Koza żywicielka” była bezprecedensowa i szalenie prosta. Sprowadzane z Holandii kozy hodowano w gospodarstwie parafialnym w Lipiu. Gdy podrosły, były rozdawane za darmo najbiedniejszym rodzinom. - Biskup miał zwyczaj, że podczas wizytacji odwiedzał wielodzietne rodziny. Akcja też wzięła się z takich odwiedzin. Ojciec jednej z rodzin pochwalił się biskupowi, że kupił dwie kozy i teraz będzie miał mleko dla dzieci. A biskup uznał, że to fantastyczny pomysł - wspomina Maria Szyszak, prowadząca biuro Fundacji im. bp Czesława Domina. Przypomniał sobie o kozach podczas wizyty Holendrów z zaprzyjaźnionego miasta Roermond. - Holendrzy kurtuazyjnie zapytali w jaki sposób mogliby pomóc. A biskup na to: przyślijcie nam 200 kóz - śmieje się Marysia, na którą wówczas spadła cała „kozia logistyka”. - Najpierw zrobili wielkie oczy ze zdumienia, a potem uruchomili całe miasto. Rozmaite instytucje, przedsiębiorstwa i osoby prywatne fundowały kozy dla biednych rodzin z Polski - kontynuuje.
Kozy i godność
Akcja „Koza żywicielka” zakończyła się ponad dziesięć lat temu. Kozy państwa Szołczyńskich to praprapraprawnuczki tamtych, „biskupich kóz”. Z Anią i Ryszardem Szołczyńskimi spotykam się dzień po szesnastej rocznicy śmierci bpa Domina i namawiam na wspomnienia o biskupie i tamtej akcji. - To dzięki nim stanęliśmy na nogi - mówi pani Ania. Dzięki kozom spłacili nieszczęsne odsetki od kredytu, wyszli na prostą. Tróję dzieci też udało się na studia posłać. Razem z mężem, na zmianę, pasą swoje stado żywicielek. Chodzą na pastwiska kilometrami. - To praktyczne czytanie Biblii jest. Dużo w Piśmie Świętym jest o pasterzu. Jak pasterz swoich kóz nie zna, to nie wie, czy któraś nie chora, czy coś jej nie dolega, czy jakaś się nie zagubiła. A jak się zgubi w lesie, to do skutku się jej szuka. I moje kozy też nie pójdą za nikim obcym, którego głosu nie znają. A kiedy trzeba koziołki zabić to zupełnie inaczej brzmi w uszach: jak baranek niewinny prowadzony na rzeź - kiwa głową pan Ryszard, dzieląc się swoimi pasterskimi przemyśleniami.
Dla pana Ryszarda najważniejsze było, że bp Czesław swoją akcją przywrócił im godność. - Straszne upodlenie przeżyliśmy przez ten brak pracy. To nie metoda ustawić człowieka w kolejkę po zasiłek, dać mu kartki, a potem powiedzieć: „co ty wart jesteś? Gdyby nie nasz zasiłek to byś zginął”. I człowiek w końcu w to wierzy. Co mu zostaje? Jak w tym filmie: pić Arizonę. A bp Czesław widział to inaczej. Bo to nie o kozy szło, ale o pracę. Żeby pracować na swoje utrzymanie i godności nie tracić - mówi. I czasem się zastanawia, czy może czym innym się już nie zająć, bo zdrowie nie to, siły brakuje i na krok z domu człowiek się ruszyć nie może, ale jak? - Skoro kiedyś tak bardzo Pana Boga o pomoc prosiłem, a On dał mi te kozy, to co ja mam teraz Panu Bogu powiedzieć? Zabierz kozy, bo mi już lepiej? - pyta pan Ryszard, chociaż dobrze zna odpowiedź.
Kandydat na ołtarze
- Biskup tak właśnie działał. Widział problem i od razu szukał sposobu na jego rozwiązanie. Bywało, że wyciągał pieniądze z kieszeni i kładł na stole, albo zlecał zorganizowanie pomocy materialnej czy technicznej proboszczowi, a potem ją finansował. Wiele takich wspomnień mamy zapisanych - przyznaje ks. Wacław Grądalski, szef Fundacji. Organizował pomoc czy to medyczną, czy finansową, czy… transportową. - Biskup zakupił dla tworzącego się w Podczelu ośrodka charytatywnego busa. Krótko potem wizytował parafie w dekanacie Ustka. Zadzwonił wieczorem i pyta: czy ten nasz samochód nadaje się do przewiezienia człowieka chorego, na łóżku, do Katowic? - wspomina ks. Wacław. - Okazało się, że odwiedził człowieka chorego. Od razu zadzwonił do lekarza w Piekarach, który zgodził się przeprowadzić operację, potrzebny był jedynie transport.
Takich wspomnień i świadectw ks. Wacek może przytaczać bez liku. Zafascynowany postacią bpa Domina, do którego niemal od razu przylgnęło miano „Biskupa Miłosierdzia” stara się razem z Fundacją docierać do ludzi i skrupulatnie zbierać świadectwa o - jak nie ma wątpliwości - kandydacie na ołtarze. - Temat procesu beatyfikacyjnego wciąż wraca. Jest już akceptacja tego pomysłu przez bpa Edwarda Dajczaka, który rozpalił we mnie nadzieję, że rozpoczęcie procesu będzie możliwe w niedługim czasie. Jest ku temu przychylny klimat. Prowadzimy też rozmowy w tej sprawie z abpem Wiktorem Skworcem w Katowicach, ponieważ większą część życia bp Domin spędził na Śląsku - mówi ks. Grądalski.
Ten rok Fundacja chce poświęcić na przypomnienie postaci biskupa. Jeszcze w tym roku ma powstać nowa książka o „Biskupie Miłosierdzia”. - Udało nam się do tej pory wydać dwie pozycje książkowe poświęcone bpowi Czesławowi. Pierwsza to album, który powstał w drugą rocznicę śmierci „Rozmiłowany w Miłosierdziu”. Potem ukazał się doktorat ks. Adama Rybickiego „Zaufajcie Miłosierdziu”. Czas leci, książki wyczerpały się z półek księgarskich, ale także pojawiły się nowe osoby, które mogą dodać swoje wspomnienia. Próbujemy zebrać teraz te materiały. To wspomnienia zarówno duchownych i osób konsekrowanych, ale myślę, że większa część to będą wspomnienia osób świeckich, zaangażowanych w dzieła charytatywne zainicjowane przez biskupa, ale także osób, które przypadkowo spotkały go np. podczas wizytacji - zdradza ks. Grądalski.
Czciciel Miłosierdzia
Choć ordynariuszem diecezji był zaledwie cztery lata, zapisał się w sercach wielu jej mieszkańców. - Zdumiewające jest to, że jeżdżąc po diecezji wciąż słyszy się wyznania o modlitwie za bpa Czesława Domina. Wszystkie dzieła, które rozpoczął w sercach ludzi, po tylu latach wciąż są obecne. Nawet wśród pokolenia, które już nie zdążyło go poznać - zauważa bp Krzysztof Zadarko, który współpracował z bpem Dominem najpierw jako prefekt koszalińskiego Wyższego Seminarium Duchownego, a potem jako dyrektor Wy Znaleziona w etui na okulary karteczka od bp Czesława z fragmentem z Księgi Nehemiasza: „Nie bądźcie przygnębieni, bo radość w Panu jest waszą ostoją”. Karolina Pawłowska /Foto Gość działu Duszpasterskiego kurii biskupiej. - Jako młodemu wówczas księdzu niezmiernie imponowało mi jego absolutne oddanie Kościołowi i Jezusowi Miłosiernemu. Przejawiało się to także w stylu jego pracy, którym dopingował innych, pokazując swoim świadectwem, jak wygląda głoszenie Ewangelii, służba Kościołowi i człowiekowi. To jest wzór niedościgły i najczęstszym uczuciem jest uczucie zawstydzenia, że się nie dorasta do niego i nie wiadomo, czy kiedykolwiek uda się dojść do takiego poziomu działania - wyznaje bp Zadarko. Zauważa zarazem, że dla bpa Domina działalność charytatywna była sposobem na nową ewangelizację. - Przypominał, że forma zaangażowania charytatywnego taką, jaką ma Kościół, decyduje o skuteczności ewangelizacyjnej. A nawet, że taka działalność jest stopniem wiarygodności Kościoła na dzisiaj. Ewangelizacja potrzebuje świadectwa naszego miłosierdzia. Dzieła charytatywne muszą być owocem wiary. Wewnętrzna motywacja, inspiracja dobra powinna wypływać z wiary w Boga, który jest miłością. Człowiek obdarzony miłością miłosierną czuje, że otrzymuje coś więcej niż tylko kromkę chleba - mówi bp Zadarko.
Wspominając bpa Domina jako człowieka radykalnego i wymagającego wskazuje właśnie na miłosierdzie, jako charakterystyczny rys jego osoby. - Jego radykalizm był ewangeliczny, nie ranił człowieka. Nierozerwalnie złączony z miłosierdziem. Uderzała jego prosta, a nawet można powiedzieć dziecinna, wiara i pobożność. Miałem poczucie, że jest się bardzo blisko człowieka wyjątkowego, który bardzo na serio wziął Ewangelię i której rzeczywistość jest czymś jednoznacznym - wspomina.
Do biskupa bez audiencji
Fundacja im. bpa Czesława Domina została powołana w druga rocznicę śmierci biskupa. Kontynuuje dzieło miłosierdzia współpracując ze Wspólnotą Cenacolo pomagająca młodym ludziom wyjść z uzależnień. – Znając go wiem, że nigdy by się nie zgodził na to, żeby jakaś fundacja nosiła jego imię. Ale my, którzyśmy go znali, czuliśmy, że musimy gdzieś to imię zapisać, nie tylko w książkach czy izbie pamięci, ale w żywym dziele obecnym w Kościele - śmieje się ks. Grądalski.
Fundacja nie zamierza w przypominaniu ograniczyć się jedynie do wydania wspomnień. Już są dostępne konspekty katechez dla gimnazjalistów i szkół ponadgimnazjalnych, powstają materiały szkoleniowe dla parafialnych zespołów Caritas. - Chcemy podpowiedzieć wielu środowiskom, co mogłyby zorganizować, wspominając biskupa, np. sesję naukową, czuwanie modlitewne czy koncert pieśni, które biskup napisał - Maria Szypszak wymienia kolejne propozycje. Zależy jej szczególnie na dotarciu do młodego pokolenia, które nie zdążyło dobrze poznać bpa Czesława, stąd pomysły na konkursy dla tych młodszych i nieco starszych. Bo we wspomnieniach o tym przedsiębiorczym, niekiedy radykalnym kapłanie, nieustannie przewija się, jak serdeczny i ciepły kontakt miał biskup z najmłodszymi diecezjanami. - W sytuacjach, kiedy spotykał się z dziećmi widać było jego prostotę. Nie tworzył dystansu. Rozmawiał z nimi, albo brał gitarę czy akordeon, śpiewał. Dzieci często otaczały go wiankiem, rzucały mu się na szyję, przytulały się. Piastowanie urzędu nie przeszkadzało mu w tej bezpośredniości. Wielkość i prostota idą w parze - dodaje z uśmiechem ks. Wacek, który niejednokrotnie w ośrodku w Podczelu miał okazję oglądać, jak dzieci świetnie „radziły sobie” z biskupem. Na tę biskupią serdeczności dzieci odpowiadały całym sercem. Wzruszającym tego dowodem są listy, które do ciężko już chorego biskupa pisały w domach i w szkołach.
Biskup lubił też humor i żarty. Znajomi zbierali dla niego dowcipy w specjalnych zeszytach, żeby „zawsze miał je pod ręką, gdy trzeba komuś podarować uśmiech” - jak zwykł mawiać. Mimo ogromnego bólu pogoda ducha towarzyszyła mu do ostatnich chwil. Zmarł 15 marca 1996 r. w Warszawie po wyczerpującej chorobie nowotworowej. Pochowany został w koszalińskiej katedrze. Po śmierci bpa Domina w etui na okulary znaleziono zapisaną jego ręką karteczkę ze słowami z Księgi Nehemiasza: „Nie bądźcie przygnębieni, bo radość w Panu jest waszą ostoją”.
Ks. Wacław nie ukrywa, że teraz bardziej jeszcze czuje bliską obecność i pomoc bpa Czesława. - Tak się przyzwyczailiśmy w fundacji, że jak mamy jakąś trudną sprawę, to idziemy do jego grobu i prosimy: „pomóż trochę, bo już nie dajemy rady”. Ma przez nas i teraz dużo roboty - śmieje się. Wie to też pan Ryszard Szułczyński, który z biskupem „omawia” ważne sprawy. - Jak był biskupem tu na ziemi, to chyba trudno byłoby mi się do niego na audiencję dostać. A teraz wiem, że mogę zawsze. Bez kolejki. Jest jeszcze bardziej dostępny dla ludzi a i zdziałać może więcej - kiwa głową pan Ryszard.