Widok kobiet ubranych na czarno, ze środkowymi palcami wystawionymi w stronę kamery i ociekającymi wulgarnością transparentami, redukowanie dyskusji o aborcji do kwestii własności macicy, wydaje się, że szkodzą przede wszystkim samym kobietom.
Te z nich, które dokonały aborcji, przez pryzmat tego typu protestów, mogą być postrzegane jako wulgarne i agresywne. A przecież nie każda aborcja dokonuje się w myśl zasady: "moja macica, moja sprawa" i, choć zawsze jest złem, nie zawsze jest cyniczną próbą pozbycia się "problemu", czytaj - dziecka. To sprawa o wiele bardziej złożona i nawet wina nie zawsze jest taka oczywista.
- Mąż zawiózł mnie na skrobankę. Tak się wtedy o tym mówiło. Uważałam, że dobrze robię - wspomina Janina z Darłowa. - Przestraszyłam się, że umrę, a miałam przecież dopiero 30 lat i dwójkę dzieci - mówi Bożena, również z Darłowa. - Byłam po prostu niedojrzała. Miałam niespełna 20 lat - przyznaje Jolanta z Koszalina. Trzy różne historie, ten sam ból.
Wszyscy mówili, że to nie dziecko
Bożena z Darłowa, jak mówi, zdecydowała się na zabieg, już 30 lat temu. - Zabiliśmy nasze dziecko - przyznaje bez ogródek jej mąż Andrzej. Minęło jednak wiele lat, zanim nauczyli się otwarcie o tym mówić. - Lekarz stwierdził, że przy mojej chorobie serca ciąża była zagrożeniem dla mojego życia. Przestraszyłam się. Wszyscy mówili, że to jeszcze nie dziecko, więc podjęliśmy decyzję - wspomina mieszkanka Darłowa. Nikt nie wytłumaczył przestraszonej, młodej kobiecie, że leczenie matki, którego skutkiem byłaby śmierć dziecka, to nie aborcja.
Kobieta dość szybko poszła do spowiedzi. Czuła, że jednak stało się coś złego. Otrzymała rozgrzeszenie. Odeszła od konfesjonału i... nic. - Nie można tak po prostu przestać o tym myśleć - przyznaje. - Ciągnie się to za człowiekiem przez całe życie - dodaje jej mąż. Mieszkanka Darłowa nie może spokojnie patrzeć na czarne protesty. - Aborcja od niczego nie uwalnia - potwierdza z własnego doświadczenia.
Można zaklinać rzeczywistość, zasłaniać się światopoglądem, czy nawet tworzyć piętrowe uzasadnienia filozoficzne, żeby przekonać siebie i innych, że embrion to nie człowiek, tylko zlepek komórek, albo po prostu część ciała, jak każda inna - w dodatku, część "mojego" ciała. Fakty są jednak takie, że po aborcji, czyli dla niektórych "usunięciu niepotrzebnej części ich ciała", wiele kobiet przeżywa ciężką psychiczną i duchową traumę. Nieraz do końca życia. Ilu ludzi przeżywa podobną traumę po wycięciu wyrostka robaczkowego? Ilu ludziom po nocach śni się ich usunięta nerka? Czy są znane przypadki nadawania imion amputowanym kończynom?
- W pierwszym momencie poczułam ulgę. Dopiero później zaczął się mój koszmar. Straciłam pewność siebie. Tak naprawdę nie umiałam już kochać. Zabiłam w sobie miłość. Miałam stany depresyjne. Straciłam poczucie własnej wartości, godności jako kobiety i matki - opowiada Jolanta z Koszalina.
Czasami wystarczy ultrasonograf, dziś powszechnie używane urządzenie diagnostyczne, żeby w kilka sekund rozmontować teorie przesiąknięte ideologią. Janina z Darłowa urodziła troje żywych dzieci, dwoje poroniła i jedno... usunęła.
- Słyszałam, jak naokoło mówiono o traumach kobiet, które usuwają ciążę. Stwierdziłam, że w takim razie jestem nienormalna, bo ja nic nie czuję. Uważałam, że dobrze zrobiłam - wspomina wydarzenie sprzed kilkudziesięciu lat.
- Kiedy miałam 46 lat, zaszłam w ciążę po raz ostatni. Wtedy pierwszy raz zrobiono mi USG. Zobaczyłam na monitorze bijące serce dziecka. To było dla mnie coś niesamowitego. Nawet kiedy dzisiaj opowiadam o tym, mam ciarki na plecach. Po dwóch tygodniach od badania, dziecko zmarło. Kolejne poronienie. Dopiero wtedy zobaczyłam swój grzech sprzed lat. Dopiero wtedy mogłam opłakać tamto dziecko, które zabiłam. Po latach mogłam to wreszcie zobaczyć i zrozumieć, że to jest cud życia, a nie jakaś miazga, jakiś tam embrion. Dopiero wtedy mogłam pogodzić się z Bogiem i z samą sobą - dzieli się Janina z Darłowa.