Mieszkańcy Darłowa wyszli na ulice, żeby dotrzymać słowa danego 520 lat temu. Procesja pokutno-błagalna przypomina o wielkiej fali, która spustoszyła miasto i odnawia śluby darłowiaków.
Tak, jak przed wiekami, darłowianie wychodzą na ulice, by prosić Boga o opiekę nad miastem i ochronę przed morskim żywiołem. Procesja rozpoczyna się w miejscu, gdzie w 1497 r. mieszkańcy znaleźli schronienie przed wielka falą, która spustoszyła miasto, a gdzie dzisiaj stoi kościół pw. św. Gertrudy.
- Idziemy z procesją, żeby dziękować Bogu za dar jakim jest życie. Chcemy też prosić o Jego błogosławieństwo, by uchronił nas od katastrof i kataklizmów. Krzyż jest jak arka, na której możemy się schronić, a jej kapitanem jest Chrystus. To za Nim podążamy - przypominał ks. Bogusław Fortuński, proboszcz parafii pw. św. Gertrudy.
Po uroczystych nieszporach wierni z modlitwą różańcową ruszyli do kościoła Mariackiego, gdzie sprawowana była Msza św.
- Wychodzimy na ulicę, żeby dziękować Bogu i przypominać, że morze jest wielkim żywiołem. Ale w ten sposób dotrzymujemy też danego słowa - mówi jedna z uczestniczek procesji.
Zgodnie z przekazem proboszcz i burmistrz ogarnięci wielkim strachem, ślubowali, że każdego roku po nabożeństwie ku czci Boga, Najświętszej Maryi i wszystkich świętych będą przechodzić z procesją wokół miasta. Rada miasta zobowiązała się do fundowania woskowej świecy i rozdawania jałmużny.
- Odwołujemy się do naszych tradycji pomorskich i chrześcijańskich. Ta procesja jest dobrym przykładem, jak odnosząc się do przeszłości, chcemy się dzisiaj jednoczyć - mówi Arkadiusz Klimowicz, darłowski włodarz. Zgodnie z tradycją niósł ufundowaną przez siebie świecę, zaś radni miejscy, by zachować symbol jałmużny, częstowali przechodniów specjalnie na ten cel upieczonymi ciasteczkami maślanymi zwanymi dardarami.
- Receptura to tajemnica, ale przepis jest niezmienny: same naturalne składniki, bez sztucznych polepszaczy za to doprawiane odrobiną miłości - przyznaje z uśmiechem Anna Redlińska, która wypieka co roku te specjalne ciasteczka.
Kataklizm z 1497 r. zapisał się w pamięci darłowian pod nazwą „Niedźwiedzia Morskiego”.
Wielką falę wywołać miało trzęsienie ziemi i wybuch złóż ropy i gazu na dnie Bałtyku. Szalejący żywioł spustoszył port, wyrzucając statki na odległość
Darłowskie procesje na pamiątkę tego wydarzenia odbywały się nieprzerwanie do 1945 r. Tradycję tę wznowił ponad ćwierć wieku temu franciszkanin o. Janusz Jędryszek, ówczesny proboszcz parafii Matki Bożej Częstochowskiej.