Nie tylko paciorki przydały się uczestnikom Różańca do Granic w Darłówku. Choć parasole i sztormówki były nieodzowne, nie brakowało chętnych do oplatania Polski modlitwą.
- Warto było tu być - mówi z przekonaniem Tomasz Rudnik, chowając różaniec do kieszeni. I chociaż jest przemoczony do suchej nitki, nie żałuje ani minuty spędzonej nad brzegiem morza. - Pomodlić się można wszędzie i zawsze, ale tutaj, stając na granicy naszego kraju, otoczyliśmy go Różańcem jak tarczą - dodaje młody mężczyzna.
Około pół tysiąca osób wzięło udział w Darłówku w modlitwie Różaniec do Granic. „Zdrowaś, Mario” rozległo się po obu stronach, wschodniej i zachodniej, portowego kanału. - Przyjechali ci, którzy odpowiedzieli na zaproszenie Pana Boga - mówi Beata Polejowska. Przyjechała z silną, bo ponad 50-osobową grupą z Bobolic. - To jest piękne. Takie akcje pomagają, żebyśmy zobaczyli, jak nas jest dużo. Bo im więcej zła na świecie, tym bardziej my musimy starać się o dobro - podkreśla jedna z jej towarzyszek Lila Winniak. - A Maryja jest Tą, która zawsze słucha i zawsze pomaga. To nasz ratunek - dodaje pani Beata.
Paulina przyjechała z mamą z Wierzchowa. - To było spontaniczna, szybka decyzja. Nie zastanawiałam się wcześniej nad udziałem w akcji, ale kiedy wczoraj późno przyjechałam do domu ze studiów, dowiedziałam się, że mama jedzie - przyznaje 20-latka.
Decyzja szybka, ale wymagająca nieco determinacji, bo pogoda uczestników modlitwy nie rozpieszczała. Odwracający parasolki wiatr i zacinający w oczy deszcz nie ułatwiały zadania. Ale jak mówią uczestnicy, warto było wytrwać.
Wierni ustawili się po obu stronach kanału portowego w Darłówku Karolina Pawłowska /Foto Gość - Poczucie wspólnoty jest ważne. Zwłaszcza teraz, kiedy wiara i Kościół traktowane są jak obciach. Wychodząc z różańcami, pokazujemy, że nie damy się zamknąć w piwnicy z tym, co dla nas ważne - uważa Paulina.
Oprócz diecezjan z kilkunastu parafii „z głębi lądu” do Darłówka przyjechali też goście z dalszych stron.
Zdzisława Wera mieszka po sąsiedzku, w diecezji pelplińskiej. Przyjechała z grupą przyjaciół dwom samochodami z Lipnicy koło Chojnic. - Choroba mnie zmogła, do ostatniego dnia się zastanawiałam, czy dam radę. Ale ludzie nie takie rzeczy przeżyli, więc nam też deszcz nie zaszkodzi - śmieje się, poprawiając czapkę i sztormiak. - Przyzwyczailiśmy się do wygód, że ciepło, że miękko, że na głowę nie pada, za to wszystko pod nos podstawione. Jest pokusa wygodnictwa. Ale to zupełnie inne przeżycie niż obejrzeć to w telewizji.
Pani Zdzisława różaniec ma w każdej kieszeni. Często po niego sięga. - To cudowny sposób na przylgnięcie do Matki Bożej. Uspokojenie w nerwach, źródło inspiracji, a nawet jeśli „odklepany” czasem, to też wyraz wierności. A jeśli powiem sto razy „Mamusiu! Mamusiu! Mamusiu!” i „proszę, proszę, proszę!” to trudno, żeby Mama nie pomogła - dodaje.
Choć przemoczeni i nieco zmarznięci, uczestnicy akcji dzielnie wytrwali z różańcami w dłoniach. - To nie były strugi deszczu, ale strugi... łaski - przekonywali modlący się w Darłówku.
O Różańcu do Granic w Darłówku także TUTAJ.