W uroczystość Wszystkich Świętych na wielu cmentarzach wolontariusze zbierają datki na rzecz hospicjów. Spotykają się z wielką życzliwością przechodniów.
- Uwaga! - słychać zza drzwi pomieszczenia gospodarczego. Po chwili wyłania się zza nich pielęgniarka słupskiego hospicjum. Za chwilę wróci do rozdzielania kolejnych porcji leków. Najpierw idzie nakarmić wolontariuszy. Prawie siedmiuset przewinęło się ich w ostatnich dniach przez budynek Hospicjum Bożego Miłosierdzia. Bo chcą pomagać innym.
Słupek rtęci waha się w okolicach dziesiątej kreski. - Nie jest zimno - uśmiechają się dwie licealistki trzymające w dłoniach czerwone puszki z logotypem hospicjum. - Tylko ten deszcz trochę denerwujący - dodają, strzepując z kurtek krople. Właściwie chciałoby się powiedzieć mżawka, która oplata ubrania, dłonie i puszki. Ale to wcale nie przeszkadza im w kwestowaniu. Z uśmiechem na twarzy podchodzą do osób wchodzących na Stary Cmentarz. I na każdą inną nekropolię w regionie. Bo wolontariuszy można spotkać w kilku innych miejscowościach. W sumie około siedmiuset osób.
- Doszło do takiej sytuacji, że już kilka tygodni przed akcją musieliśmy odmawiać młodzieży chętnej do udziału w zbiórce - mówi Teresa Jerzyk, dyrektor słupskiego hospicjum. Kiedy przed dziewięcioma laty pierwsi wolontariusze wychodzili na nekropolię, była pełna obaw. Zastanawiała się, czy to odpowiednie miejsce i czas, żeby zbierać pieniądze na podopiecznych hospicjum. Po latach wie, że było warto. - To sprawiło, że placówka zaczęła coraz bardziej funkcjonować w świadomości mieszkańców Słupska i regionu. Kojarzą już nie tylko, że hospicjum jest, ale też gdzie i co w nim robimy - dodaje Teresa Jerzyk. Potwierdzają to Agata i Karolina, gimnazjalistki ze Słupskiego Towarzystwa Oświatowego. - Coś słyszałam o tym miejscu, ale niewiele. Dopiero kiedy pojawiłam się tutaj, zobaczyłam, o co tak naprawdę chodzi. No i mogłam poczuć atmosferę tej akcji. To naprawdę pozytywne działanie - mówi Agata.
Środek Starego Cmentarza w Słupsku. Słychać dźwięk monet uderzających o ścianki plastikowej puszki. Ten hałas próbują zagłuszyć dwie uczennice szkoły podstawowej. - Zbieramy na słupskie hospicjum, liczymy na wsparcie - słychać delikatny okrzyk pełen entuzjazmu. Zza ich pleców wyłania się starsza kobieta i wrzuca datek do puszki. - Już dziś coś dałam, ale tak zachęcacie, że nie mogę się oprzeć - mówi wciskając monety do pojemnika. - To jest coś wspaniałego, nie trzeba nikogo przekonywać. Wiele osób podchodzi samemu i wrzuca pieniądze. Takiej życzliwości nie widziałyśmy - mówią gimnazjalistki z SPO, które po raz pierwszy pojawiły się na kweście.
Korytarz hospicjum wypełnia zapach obiadu, który podawany jest pacjentom. Miesza się z aromatem kawy i herbaty, która czeka na zmokniętych wolontariuszy. Ci mijają się w drzwiach, przesyłając sobie serdeczne uśmiechy. Jedni dopiero wychodzą, w pośpiechu zawieszając na szyi żółte chusty i specjalne identyfikatory. Inni wracają. Ustawiają się w kolejce i zdają komisji zaplombowane puszki. - Mateusz, podejdź tutaj - woła jedna z kobiet wolontariusza w wojskowym mundurze. Na plecach napis "Straż Graniczna". W dni powszednie uczy się w klasie mundurowej. Od święta stanął na cmentarzu z puszką. Kiedy ją odkłada, nawet niezbyt specjalnie interesuje się jej zawartością. - Nie o rekord tutaj chodzi - dodaje.
Dyrektorka hospicjum z podziwem patrzy na wolontariuszy. - Baliśmy się, że będzie gwar, jak zniosą to nasi pacjenci. A tymczasem oni wiedzą, jak się zachować. Cisza, spokój, pełen szacunek - uśmiecha się Teresa Jerzyk. Wie, że na młodych ludziach można polegać. I na ich rodzicach i szkolnych opiekunach. To oni sprawili, że w tym wyjątkowym czasie nie zabrakło ciepłych napojów i ciasta. Tylko pogoda się nie udała. Choć - jak podkreśla szefowa hospicjum - nikomu to nie przeszkadza. - Zadzwoniłam w niedzielę do oddziałowej, chciałam już odwoływać zbiórkę. Strasznie wiało i lało - mówi dyrektorka. - Ale nikt z tych młodych ludzi nawet nie chciał wziąć tego pod uwagę. Jak tylko przestawało padać, mknęli na cmentarz - dodaje.
Hospicjum Bożego Miłosierdzia w Słupsku obchodzi w tym roku 20-lecie swojego istnienia. Nie było hucznego świętowania. - Spotkaliśmy się na wspólnej Mszy Świętej. To wystarczy - mówi Teresa Jerzyk. Kiedy pytam, co się zmieniło przez te lata, mówi, że wiele. - W tym roku po raz pierwszy nie musimy się o nic martwić. Zawsze w 1 listopada zbieraliśmy na "bieżące utrzymanie". Teraz mamy taki kontrakt, że możemy normalnie funkcjonować - wyjaśnia. Ale, jak dodaje, zawsze jest coś do zrobienia. - Trzeba pomalować sale, wymienić rolety. No i przydałby się prawdziwy gabinet dyrektora. Brakuje nam miejsca do intymnych rozmów z rodzinami chorych. A przecież tu nie rozmawiamy o grypie czy ospie - dodaje, myśląc o przyszłości.