Już drugi sezon słupscy studenci biorą się za gotowanie i rozwożenie krupników i grochówek do miejsc, w których można spotkać bezdomnych.
– Kiedyś przeczytałem w mediach o rozwożeniu zupy autobusem i pomyślałem, że warto byłoby zrobić coś podobnego u nas – wyjaśnia ks. Łukasz Bikun, duszpasterz akademicki w Słupsku. W pierwszym tegorocznym objeździe z 20-litrowym termosem zupy po działkach, placach i ogrzewalniach biorą udział studenci Akademii Pomorskiej: Ola, Natalia, Paulina, Marta i Robert. Na 3 wtorki grudnia zapisały się kolejne 5-osobowe zespoły.
Młodzi bacznie obserwują, jak zostanie przyjęty ich gest miłosierdzia. Ola i Natalia, które brały udział także w zeszłorocznej "Zupie", rozumieją, że nie należy się spodziewać tłumów, choć rok temu przyjęły to z rozczarowaniem. Także obecnie, 28 listopada, po krupnik dowieziony przed działkową bramę przychodzi zaledwie dwóch panów. Niosą ze sobą co prawda naczynia na więcej porcji, które zabierają być może dla tych, którzy wstydzili się przyjść osobiście. Sami zaś chwalą studenckie dobre chęci. – Zawsze to szansa na zjedzenie czegoś ciepłego – mówi na oko 35-latek i daje się pociągnąć za język, wyjaśniając, że w bezdomność wpędził go komornik. Gdzie teraz mieszka? O tam, w trzeciej altanie po lewej.
Jak wylicza Katarzyna Urywan, streetworkerka ze stowarzyszenia Horyzont, w Słupsku przebywa ok. 200 bezdomnych, z czego mieszkających na ulicy jest ok. 60. Dzięki jej informacji na plac przy MOPS-ie przybyło kilkanaście osób, które już pałaszują gorący krupnik. Potem pójdą spać w różne miejsca: do altan działkowych i śmietnikowych, na klatki schodowe, do piwnic, na strychy. – Zresztą nie tylko, bo w tej kwestii mają zdumiewającą wyobraźnię – mówi p. Katarzyna zapewniając, że bezdomność z wyboru nie istnieje. – Spędzając z nimi trochę czasu na ulicy, nie da się uwierzyć, że mogliby tego chcieć.
Reszta zupy trafia do ogrzewalni, gdzie tego wieczora zgromadziło się kilku panów. Przyjmują po talerzu krupniku, ale nikt nie zaczyna jeść, dopóki studenci nie wyjdą.
Ola, przyszła kosmetolożka, zdążyła już zauważyć, że głównym problemem tych osób nie jest pusty brzuch czy chłód. – Widać w nich samotność – stwierdza. – Niby mają kolegów, ale tak naprawdę nie mają nikogo bliskiego. Są smutni.
Natalia wśród ludzi odrzuconych przez społeczeństwo czuje się lepiej niż wśród tych, którzy zrobili karierę. – Bije od nich jakieś ciepło, mają dobre oczy. Czuję się wtedy jakby bliżej Boga – wyjaśnia przyszła pielęgniarka.