W Koszalinie obradowali duszpasterze rodzin i diecezjalni doradcy życia rodzinnego z kilku diecezji północnej Polski. Czy udane małżeństwo jest dziś możliwe?
Anna Mrozowicz, diecezjalna doradczyni życia rodzinnego z Gdańska, w rozmowie z "Gościem Niedzielnym", zwraca uwagę na pogłębiający się kryzys nie tyle rodziny, co samego małżeństwa. Jak zauważa, istnieje coś takiego jak rodzinność bez małżeństwa: - Rodzinność może wynikać po prostu z tradycji, która często bywa bardzo silna.
Doradczyni z Gdańska wskazuje na to, że Kościół powinien podkreślać rolę małżeństwa, bo to na nim buduje się prawdziwą rodzinę. Nie wystarczą więzy krwi i pielęgnowanie zwyczajów, aby stworzyć szczęśliwą wspólnotę bliskich osób. Właściwy ton rodzinie nadaje relacja rodziców.
Anna Mrozowicz mówi też o podstawowej przyczynie spadku liczby małżeństw sakramentalnych.
- Ludzie łączą się pary, chcą być ze sobą, ale kiedy przychodzi do decyzji związania się na stałe, kiedy ta decyzja ma być podniesiona do rangi sakramentu, pojawia się problem. Mamy tutaj do czynienia z kryzysem wiary, który prowadzi do niezrozumienia istoty sakramentu małżeństwa. Kościół ma trochę problem z tym, żeby dobrze uzasadnić rolę tego sakramentu. To jest pole do działania dla nas - przyznaje doradczyni.
Anna i Tomasz Baranowscy, małżeństwo z 7-letnim stażem, pracujące jako diecezjalna para doradców życia rodzinnego w Pelplinie, mówią o roli sakramentu w ich życiu małżeńskim.
- Trudno jest zbudować szczęśliwy związek, licząc tylko na swoje siły. Gdybym nie zdecydował się na sakrament, który daje mi poczucie, że za mną stoi Ktoś większy i silniejszy, to chyba miałbym w sobie zbyt wiele lęku, żeby ślubować miłość i wierność do końca życia - mówi Tomasz Baranowski.
- Dla mnie pytanie o sakrament było pytaniem o cele i wartości, jakie chcę zrealizować w życiu. Dzieci, prawdziwe oddanie, bliskość i przeżycie całego życia u boku jednego mężczyzny, to były wyznaczniki tego, co chciałabym w swoim życiu zbudować. Odpowiedzią na pytanie: "Jak to zrobić?" był dla mnie właśnie sakrament, ponieważ on opiera się na bardzo konkretnej wizji, zaproponowanej przez Kogoś, kto ma idealny plan na życie człowieka. Przestrzeń wiary jest czymś realnym. To Bóg stworzył idealny plan dla człowieka. To od nas zależy, czy chcemy przyjąć to zaproszenie, na nim się oprzeć i zrealizować ten projekt, który On wymyślił. Ja nie muszę już nic wymyślać. Mogę zaufać Jemu - mówi Anna Baranowska.
Ks. Przemysław Drąg, dyrektor Krajowego Ośrodka Duszpasterstwa Rodzin przy Konferencji Episkopatu Polski, mówił o miejscu par niesakramentalnych w Kościele.
- Potrzebne jest nawrócenie naszej mentalności. Ludzie żyjący w związkach niesakramentalnych cały czas czują się w Kościele gorsi. Czasami wykazujemy mentalność starszego brata z przypowieści o Synu Marnotrawnym, tzn. że my jesteśmy lepsi i zasługujemy na więcej.
- Ci ludzie przeżywają swoje problemy, ale Kościół też jest dla nich. Jesteśmy od tego, żeby ich przygarnąć. Wiele zależy od pierwszego gestu, czy jest to uśmiech, zaproszenie, czy odepchnięcie. To wszystko ma służyć temu, aby pomóc tym ludziom, aby oni sami zdali sobie sprawę z tego, w jakim miejscu się znajdują i rozpoczęli działania zmierzające do nawrócenia.
Ks. Drąg wskazuje wiele możliwości zaangażowania się w Kościele osób żyjących w związkach niesakramentalnych. Wśród nich wymienia świetlice parafialne, Caritas, a nawet przygotowanie do małżeństwa.
- To są na razie pojedyncze inicjatywy, ale znam takie przypadki. Paradoksalnie, narzeczeni wychodząc z takiego spotkania, słuchając ludzi, którzy mówią im o tym, co stracili poprzez rozpad ich małżeństwa, mają sporo do przemyślenia. Osoby, które żyją w związkach niesakramentalnych, a przeszły już pewną drogę nawrócenia i oczyszczenia, mogą być bardzo przekonujące.
- Takie osoby często bardzo świadomie przeżywają swoją wiarę. Mówią, że po klęsce ich pierwszego związku, jednak spotkali Boga i zaczynają wiarę traktować na serio. Zdając sobie sprawę z tego, na czym polega ich problem i przyznając, że coś w życiu zawalili, próbują jednak coś ze swoim życiem zrobić. Takie osoby nieraz z wielkim bólem przeżywają to, że nie mogą przystępować do Komunii św., a swoje dzieci wychowują po katolicku. Nieraz są bardziej zaangażowane religijnie niż przeciętny katolik, który przystępuje, albo nie przystępuje do Komunii św. i specjalnie się tym nie przejmuje - zwraca uwagę ks. Drąg.