Marcin Zieliński, świecki ewangelizator, lider Wspólnoty Uwielbienia „Głos Pana” ze Skierniewic znany jest ze swojej posługi modlitwą uzdrowienia w Polsce i za granicą. Mówi, że wiara czyni cuda. Przekonuje, że każdy wierzący, może robić wielkie rzeczy w mocy imienia Jezus. W Słupsku prowadził warsztaty posługi charyzmatycznej.
Karolina Pawłowska: Charyzmatyk, cudotwórca, uzdrowiciel… Irytujesz się sensacyjną otoczką swojej posługi?
Marcin Zieliński: Próbujemy zawsze nadać temu, co mówię odpowiedni kierunek: Jezus. To On jest powodem, przyczyną, sensem i sprawcą tego, co robimy. Bywa, że ludzie zatrzymują się na znaku, nie wchodzą w głębię. Nawet nie słuchają, tylko mają swój wzór w głowie. Czasami to frustrujące, kiedy tysiąc razy mówię „Jezus”, a to trafia w próżnię.
Mówisz o Jezusie, a ludzie przychodzą po cud?
Jeśli czekają na cud, to chwała Panu! W Biblii co krok mamy cuda. Nie możemy traktować darów Boga jako czegoś złego. Chodzi o to, żeby nie popadać w skrajności. Źle jest gonić tylko za cudami, ale mówić, że nie potrzebujemy cudów też nie jest dobrze. Gdyby cuda nie były ważne, Jezus nie spędziłby tyle swojego ziemskiego czasu na wypędzaniu demonów, uzdrawianiu, dawaniu znaków. Ważne, żeby nie stracić z oczu tego, że to On jest Bogiem, a nie cud.
Uczysz na warsztatach, żeby posługujący modlitwą wstawienniczą nie czuli, że są pod presją, że „coś” musi się wydarzyć tu i teraz.
Nie lubię naciągania. Jak coś się dzieje, to się dzieje, a jak nie, to z wiarą ufamy, że Pan Bóg w swoim czasie sprawi to, o co prosimy. On ma swój plan, swój czas. Mamy świadectwa, ze uzdrowienie następowało po posłudze, w drodze do domu, albo na drugi dzień. Ja nie muszę wszystkiego rozumieć. Ja mam żyć wiarą i uczyć tego innych ludzi, żeby byli narzędziami Pana Boga, bo świat tego potrzebuje.
Możemy się zamknąć w kościele czy w salce, stwierdzić: mamy środki zbawcze, mamy sakramenty, modlimy się razem, a cała reszta niech się o siebie martwi. Ale gdy my, jako Kościół, wyrzekamy się mocy płynącej z Ewangelii, jesteśmy na równi pochyłej. Możemy narzekać, że ludzie szukają sensacji, ale to pierwszy krok. My musimy poprowadzić ich w głąb. Mamy wiele świadectw ludzi, którzy przyszli tylko po cud, a Pan zmienił całe ich życie.
Potrzeba odwagi do powiedzenia Bogu: „tak, będę Twoim narzędziem”?
Nie wystarczy raz powiedzieć Bogu „tak”. To „tak” trzeba mówić codziennie. Na tym polega współpraca z Duchem Świętym, żeby być dyspozycyjnym i posłusznym. Czy do tego potrzeba odwagi? Tak. Ale też wytrwałości, cierpliwości… Mam świadomość, że to wszystko jest łaską.
Ty czekałeś cztery lata, aż będziesz mógł zobaczyć owoce swojej modlitwy. W końcu powiedziałeś Jezusowi: „Ty rób, co chcesz, ja i tak będę się dalej modlił”.
To prawda, że byłem bardzo sfrustrowany, że nie widzę efektów. Ale to nie powód, żeby się poddać. Lubię czytać pisarzy wczesnochrześcijańskich. Wiara tych ludzi była czysta, pełna ufności w nieskończoną moc Bożą płynącą z Ewangelii. No to co się stało dzisiaj? Pan Bóg zakręcił nam kurek z łaskami? Jeśli chcemy tych samych efektów, co Kościół pierwszych wieków, to musimy wrócić do początku, do słów Jezusa, które przecież się nie zdeaktualizowały przez wieki.
Czasami przed posługą modlitwy wstawienniczej powstrzymuje ludzi strach: „bo co jeśli nic się nie wydarzy”?
Mamy taka mentalność: „ a co jeśli się nic nie stanie?”. My musimy chodzić w mentalności Królestwa Bożego: „ a co jeśli się coś stanie?”. Nie doświadczamy owoców ewangelizacji, bo nasze myślenie nie dociera do tego poziomu, nie przemieniamy swojego umysłu, o czym pisze św. Paweł w 12 rozdziale Listu do Rzymian. Czytajmy Ewangelię, słuchajmy ludzi wiary, wspierajmy się świadectwami świętych, ich nieprzemieloną cywilizacyjnie wiarą. Oni wierzą, więc nie zastanawiają się, tylko idą i głoszą Jezusa.
A On nie jest minimalistą. Dlatego mówisz, że trzeba wiedzieć, o co się prosi. Jeśli prosisz, żeby cię posłał, to pośle. I zapełni kalendarz posługą…
To prawda. Nie ma ważniejszej sprawy w moim życiu niż Pan Bóg, wszystko podporządkowane jest pod głoszenie Ewangelii. Pan Bóg przygotowuje nas do tej posługi, otwiera serce, oczyszcza motywację, ale ta posługa ma swoją cenę. To tysiące ludzi, za których trzeba się modlić, mieć dla nich czas. A przy tym znaleźć czas na swoja osobistą modlitwę, nieustanną formację, dbanie, żeby nie wypaść z relacji z Bogiem. Służę Panu Bogu, ale chcę być najpierw Jego przyjacielem. Nawet praca dla Niego nie może sprawić, żebym przestał być blisko Niego.
Dbanie o kondycję duchową jest równie ważne, jak dbanie o kondycję fizyczną?
Zdecydowanie. Odpoczynek jest równie ważny, jak posługa. Jestem po AWF-ie więc wiem, jak ważne jest, że trzeba się wyspać, że trzeba się najeść, dbać o kondycję fizyczną, regularnie ćwiczyć. Jeśli o to nie zadbam, to posługa szybko mi padnie. To nie sprint, a maraton. Ubiegły rok w 2/3 spędziłem na posłudze. Teraz trochę zwolniłem, wykorzystaliśmy do ewangelizacji internet, dzięki któremu docieramy do miejsc i ludzi, do których pewnie nie dotarlibyśmy z głoszeniem.
Dobra kondycja przydaje się też w konfrontowaniu się ze światem…
Ja wiem, że nie jestem sam w tym, co robię. Mam kierownika duchowego, mam księdza proboszcza, mam wspólnotę, która wspiera mnie modlitwą. Głoszenie niesie za sobą presję, oszczerstwa, ataki, manipulacje. To część pracy dla Jezusa. Ale im bliżej Niego jesteśmy, tym mniej nas takie rzeczy dotykają. To też sprawdzian, czego my w tej posłudze szukamy: swojego komfortu, swojego dobrego imienia? Trzeba ufać, że Pan Bóg się zatroszczy także o oszczerstwa. To hartuje, uczy pokory, dystansu do siebie. I tego, że jak dzieją się cuda na posłudze to żadna w tym twoja zasługa.