Bezdomni i samotni Koszalina mogą zacząć dzień w towarzystwie i przy zastawionym stole. Nie za darmo, płacą za to własnym czasem: pobożnie spędzonymi 30 minutami.
Niepozorne wejście prowadzi do małego hostelu należącego do Szkoły Nowej Ewangelizacji w Koszalinie. Jest tu nieduża sala konferencyjna oraz hol, w którym ustawiono stół na ok. 20 osób. Na stole chleb, sałatki, ciasto, nowalijki, przyniesione przez kogoś w darze lub zakupione ze środków Fundacji SMS z Nieba. Wyglądają apetycznie, ale najpierw trzeba przejść do sali obok, bo jak głosi nazwa akcji, to jest "Śniadanie za 30 minut". Żeby zjeść, trzeba się pomodlić, posłuchać.
Pomysłodawcę akcji, ks. Rafała Jarosiewicza, zainspirowała Ewangelia pokazująca, że Pan Jezus najpierw nauczał, a potem karmił lud. - Często robi się tak, że owszem, daje się ubogim jeść, ale albo nauczania nie ma wcale, albo oni na nim nie zostają. My proponujemy: jeżeli chcesz zjeść, przyjdź, posłuchaj, pomódl się z nami - wyjaśnia kapłan, umocniony błogosławieństwem bp. Edwarda Dajczaka, który polecił bacznie przyglądać się eksperymentowi i od jego owoców uzależnić jego kontynuację. - Poza tym dajemy tym ludziom szansę, by oni też ofiarowali coś innym: ich 30 minut. To uczy ich odpowiedzialności i tego, że jako ludzie, choćby nie wiem jak biedni, posiadają coś wartościowego.
Akcja ruszyła 12 lutego, do końca miesiąca wydano 100 śniadań. Pierwszego dnia zjawiło się tu kilka osób, głównie tych, którzy w południe posilają się w Domu Miłosierdzia. Dziś, 27 marca, przyszło 3 gości, razem z organizatorami jest 7 osób. Z frekwencją jest różnie, wczoraj przy stole wszystkie miejsca były zajęte.
Najbardziej wytrwały jest pan Mirek, wesołek, który mówi, że mieszka na 11 piętrach - zależy na którym poziomie klatki schodowej mu się przyśnie. Bolą go nogi, więc podczas modlitwy ktoś prosi o ich uzdrowienie. Pan Mirek chętnie się dołącza, spontanicznie dziękuje lub uwielbia, podobnie jak inni. Wszyscy stoją blisko siebie, prowadzący niemal zahacza gitarą o p. Halinę, więc dystans znika.
Spotkanie rozpoczyna się modlitwą i katechezą, które trwają łącznie 30 minut. Katarzyna Matejek /Foto Gość Na śniadanie pod dachem SNE może przyjść każdy, kto jest trzeźwy i punktualny, to znaczy, że nie da się wpaść na sam posiłek. A zdarzają się tacy, którym takie rozwiązanie bardziej by pasowało. - Jednak z każdym dniem widzimy, jak się otwierają, zaczynają odzywać się, śpiewać, podnosić ręce - relacjonuje Emil Pięta. Podaje przykłady usłyszanych w ostatnich dniach świadectw: "wczoraj, jak sprzedałem złom, nie kupiłem piwa", "poszedłem po latach do spowiedzi", "ta modlitwa mnie uskrzydla".
Śniadanie rozpoczyna mężczyzna w eleganckim garniturze. To pan Jurek, dziś na niego przyszła kolej prowadzenia modlitwy przed posiłkiem. Jest małomówny, ale nie odmawia - chce dać grupie coś od siebie, bo przecież śniadanie ma i w domu, a tu przyszedł ze względu na towarzystwo. - Chcę rozpocząć dzień w gronie ludzi, to bardzo mi pomaga w samotności - wyjaśnia.
Jan Karwat, doświadczony ewangelizator, zdumiewa się, jak skuteczna jest tak prosta inicjatywa. - Podczas śniadania nie narzucamy im tematów, ale słuchamy tego, o czym mówią. Wchodzimy z nimi w relację, rozmawiamy jak człowiek z człowiekiem. Oni widzą to nasze serce, zaczyna się z nas tworzyć wspólnota, to ich słowa. Podchodzą do nas i mówią nam: bracie.