Nabożeństwem przy Grobie Pańskim i procesją rozpoczęli koszalińscy grekokatolicy poranek Zmartwychwstania. Na świąteczne podzielenie się jajkiem zaprosili obywateli Ukrainy pracujących w Koszalinie.
Szacuje się, że takich osób pracuje w Koszalinie i okolicach około 10 tysięcy. Po Mszy św. sprawowanej w cerkwi pw. Ofiarowania NMP nieliczni z nich zasiedli do świątecznego śniadania w sali parafialnej. Dzielili się jajkiem i paschą, czyli półsłodką bułką pieczoną przez całą rodzinę. Na stole stanęły wędliny i sery, chrzan, sałatki. W uroczystej gościnie wzięło udział blisko 50 osób.
Jak zauważa ks. Bogdan Hałuszka, proboszcz parafii greckokatolickiej, to mniej niż w dwóch poprzednich latach, kiedy jajkiem dzieliło się nawet 100 osób. Rozumie jednak, że wielu wyjechało na święta do ojczyzny. Zresztą nie wszyscy imigranci zarobkowi trafiają pod skrzydła parafii. Przeciwnie, to rzadkość. - To zależy od wychowania w domu, w ojczyźnie - powiedział ks. Hałuszka. - Jeśli tam nie chodzili do cerkwi, to i tu nie będą. Ale kto chce, znajdzie nas. W Koszalinie nasza cerkiew, pokryta azotanem tytanu, jest dobrze widoczna.
- U tych, których spotkałam osobiście, widziałam łzy w oczach, na myśl, jak przeżyć Paschę bez wspólnego stołu - powiedziała siostra Anatolia ze Zgromadzenia sióstr Służebnic NMP. - Dlatego jako rodzina parafialna postanowiliśmy, że zrobimy wspólny stół, by spożyć Paschę razem z mniejszością ukraińską.
Pan Igor przybył do Koszalina z Tarnopola przed dwoma laty, a kilka miesięcy temu ściągnął tu żonę Dianę i syna Aleksandra. Choć - jako monter wind - pracuje z rodakami, wcale nie tak często ich spotyka, ponieważ ciągle jest w delegacjach. - Widujemy się, ale mało jest okazji, żeby z tego było coś trwałego - mówi. Toteż świąteczne śniadanie zdecydował się spędzić w parafii greckokatolickiej. - Łatwo się adaptuję do nowych warunków i wiem, że swoje tradycje można realizować wszędzie, obojętnie w jakim państwie się mieszka.
Czy dobrze czuje się wśród Polaków? - Można powiedzieć: 50 na 50. Nie wszyscy są zadowoleni, że my tu jesteśmy. Jedni mówią, że dobrze, inni, że odbieramy im pracę. Różnie jest.
Roman Biłas prezes koszalińskiego oddziału Związku Ukraińców w Polsce, współorganizatora śniadania wielkanocnego, ocenia, że nawet kilka lat trwa aklimatyzacja imigrantów z Ukrainy do polskich warunków. - Najpierw muszą dobrze poczuć się między nami, ale to wymaga czasu - powiedział. - Pierwszy kontakt z rodakami jest zazwyczaj wymuszony koniecznością zaradzenia problemom, np. utraty pracy czy mieszkania. Drugi następuje dopiero po czasie, gdy decydują się opuścić getto i codzienną ścieżkę: praca-mieszkanie. Wtedy szukają swojego miejsca w społeczeństwie, kontaktu z innymi, ducha.