- Przygotowywał nas na swoje odejście. Jego odchodzenie było dla nas jak rekolekcje - mówią parafianie z Miastka, którzy pożegnali ks. Jana Cychowskiego.
Tłumy wiernych pożegnały miasteckiego proboszcza, który zmarł 11 maja po ciężkiej chorobie nowotworowej. Ci, którzy nie zmieścili się w kościele NMP Wspomożenia Wiernych, w którym ks. Jan duszpasterzował przez siedem lat, oglądali Eucharystię na specjalnym telebimie. Dziękczynienie za dar kapłaństwa zmarłego proboszcza sprawowało blisko 170 kapłanów z bp. Edwardem Dajczakiem na czele.
- Kiedy się spotkałem z nim proponując przyjście do Miastka, zapytałem: „czy ksiądz jest gotowy ich kochać?”. Nie pytałem o plany, o cegły, o remonty. Ta jego odpowiedź, spokojna i wyważona, jak zawsze, ale płynąca z głębi serca, została mi w pamięci na długo. Gdy trzeba było podjąć decyzję, gdzie zostanie pochowany, powiedział, że zostaje ze swoimi. To także jest odpowiedź na tamto pytanie zadane przed laty - mówił hierarcha, dziękując w imieniu diecezji za posługę ks. Jana.
Przywołał też swoją ostatnią rozmowę, którą odbył z miasteckim proboszczem na tydzień przed jego śmiercią.
- To była rozmowa pożegnalna, z pełną świadomością. Nie była długa, ale bardzo mu dziękuję za rekolekcje. Rozmawialiśmy o przejściu. Mówił o tym, jak człowiek, który wie, że zamknie za sobą drzwi i wejdzie w boską rzeczywistość. Tak o śmierci może mówić tylko ktoś, kto bardzo kocha i kto wie doświadczeniem, nie intelektem, że Ten, ku któremu idzie, obiecał mu, że będzie żył bez końca - mówił bp Dajczak.
Sposób, w jaki ks. Jan przeżywał pogarszanie się swojego stanu zdrowia, był także rekolekcjami dla jego parafian. Przyznają, że zwłaszcza w ostatnim okresie przygotowywał ich na swoje odejście, dodając otuchy i nadziei.
- Kiedy już wiedział, że jest bardzo ciężko chory, powtarzał z uśmiechem, że wszystko jest w rękach Boga. "Ufam Mu, więc wierzę, że wie, co robi ze mną i po co" - powtarzał. Kiedy rozmawialiśmy także o odchodzeniu, mówił, że przecież wszyscy kiedyś umrzemy, to tylko kwestia czasu... a dla Boga czas nie istnieje. "Jak mnie powoła, to znaczy, że jestem Mu tam potrzebny" - mówi Witold Zajst, sekretarz rady parafialnej.
- Przygotowywał nas do swojej śmierci w sposób naturalny. Tak, jakby miał wyruszyć w jakąś podróż, a na miejscu przecież i tak się spotkamy. To były rekolekcje. Ważne, żebyśmy je dobrze odczytali, żeby nam nic nie umknęło - dodaje.
Na miasteckim cmentarzu zaś żegnał proboszcza mówiąc:
- Widzieliśmy twoją wiarę. Nie bałeś się śmierci do samego końca. Zostałeś z nami do ostatniej chwili na plebanii. A teraz zostaniesz z nami na pagórku cmentarnym, z którego widać całe miasto. Urodziłeś się na ziemi połczyńskiej, ale stałeś się nasz. Zostajesz swój wśród swoich. Dziękujemy ci za to, że zostajesz z nami, pośród naszych bliskich. Niech przebywanie z Bogiem będzie twoją nagrodą. Do zobaczenia, księże Janie, do zobaczenia, przyjacielu.
- Ukochałeś Jezusa wraz z Jego krzyżem. Nie tylko Tego, który pocieszał i uzdrawiał, ale Tego, który cierpiał. Wpatrywałeś się w krzyż. Ukochałeś Eucharystię i w tych ostatnich tygodniach i dniach, razem z parafianami odprawiałeś Mszę św., choć wiele cię to kosztowało. Gromadziłeś całą swoją siłę, żeby dzielić Jezusa Chrystusa tym, którzy przychodzili po Niego. A kiedy już nie mogłeś, to w kaplicy plebanijnej przytulałeś się do Jezusowego krzyża - mówił ks. Ryszard Dawidowski, proboszcz ze Szwecji i kolega rocznikowy.
Wspominał zmarłego jako współbrata w kapłaństwie i pasterza dla parafian. Przywołał też ostatnie ziemskie chwile ks. Jana, gdy w piątek 11 maja odchodził na miasteckiej plebanii.
- Chcieliście rozpocząć dziesiątkę różańca, Jasiu powiedział: „To będzie za długo. Odmówmy Pod Twoją obronę”. I pod tą obroną Matki Najświętszej, patronki tej parafii, Bóg powołał go do siebie - mówił ks. Dawidowski.
- Janek był czwarty na liście w seminarium. Ja zaraz za nim. Często razem wchodziliśmy na egzaminy. Tyle ich było, jedne wypadały lepiej, częściej pewnie gorzej. Ale najważniejszym egzaminem jest egzamin z życia. Janek zdał go, choć tak wiele go kosztował. Miastko odprowadza dzisiaj na cmentarz człowieka wielkiego serca i dobrego kapłana - dodał duszpasterz.
Ks. Jan Cychowski urodził się 22 lutego 1962 r. w Ogartowie koło Połczyna-Zdroju w rodzinie rolniczej. Ukończył Szkołę Podstawową w Połczynie-Zdroju i Technikum Mechanizacji Rolnictwa w Świdwinie. Po zdaniu egzaminu dojrzałości odbył studia w Wyższym Seminarium Duchownym w Koszalinie. Święcenia diakonatu otrzymał 11 czerwca 1988 r. w Świdwinie, a święcenia prezbiteratu 28 maja 1989 r. w Kołobrzegu. Zanim rozpoczął pracę w Miastku przez dekadę proboszczował w parafii pw. Niepokalanego Poczęcia NMP w Bruskowie. Pełnił też funkcję wicedziekana Dekanatu Ustka, dziekana Dekanatu Ustka, a także posługę dekanalnego ojca duchownego Dekanatu Miastko, oraz funkcję dziekana Dekanatu Miastko. Zmarł 11 maja po wyczerpującej chorobie nowotworowej.