Stu młodych ludzi spędza 15 dni na oazach wakacyjnych w Lekowie i Bornem Sulinowie.
Młodzi potrzebują też bliskości. Na tegorocznych oazach wakacyjnych - jak to na oazach - zawiązały się nowe sympatie (niektóre dojrzewały od miesięcy) oraz przyjaźnie. Jak zauważają moderatorzy, młodzi chcą sobie okazywać bliskość, na dobranoc musi być przytulenie ze wszystkimi i krzyżyk na czole. Niektórzy, jak Kuba, początkowo są w oazie tylko dla tych relacji. Lata mijają, aż w kościelnej ławce usłyszą skierowane do siebie słowo Boże czy kazanie. I wtedy się zaczyna nowa, inna relacja, z Bogiem. Porzucają, jak nazwał to Kuba "wiarę babci". Rozumieją nagle, że przyjaźń z Jezusem jest najważniejsza.
O tej ewangelicznej bliskości, w którą młodzi dopiero wchodzą, ale też mają łatwość w jej rozpoznawaniu i odważnym, pełnym entuzjazmu jej wyrażaniu, mówił podczas uroczystej Mszy św. w kościele w Lipiu przewodniczący liturgii ks. Zbigniew Woźniak, były wieloletni moderator oazy.
To właśnie dlatego młodzi, jak Julia, potrafią w ostatniej chwili zmienić zdanie i stwierdzić, że np. alkoholizm taty to jednak nie tylko jego prywatny problem. Julia podjęła w takiej intencji abstynencję w ramach Krucjaty Wyzwolenia Człowieka, podobnie jak uczyniło to wielu młodych na zakończenie dnia wspólnoty w Lipiu.
Impulsywność może być zarazem niekorzystna. Ks. Mateusz Szczepański zauważa, że współcześni młodzi są bardziej emocjonalni niż ci sprzed lat, rozkręceni przez mentalność świata. - To dotyczy pewnej formy ekshibicjonizmu, epatowania swoimi problemami. Oaza pomaga to hamować, pokazuje, że to nie jest dobry kierunek rozwoju osobistego - powiedział.
15 dni i co dalej? Piotrek po zeszłorocznej zerówce, gdy duchowo "fruwał" nad ziemią, w kolejnych miesiącach z rozczarowaniem zauważył, jak w jego praktykowanie wiary wkrada się monotonia. Dzięki modlitwie, którą podjął za kogoś, wszystko wróciło na właściwe tory.
Ale niestety, nie wszyscy skorzystają z tego typu Bożych desek ratunku. - Świat niektórych wciągnie, nie jesteśmy w stanie wszystkich złapać - nie łudzi się ks. Szczepański. - Trzeba im towarzyszyć, modlić się za nich. Odejdą gdzieś lub sami wrócą. Dobrze, że mają siebie nawzajem, często to ich ratuje.