Jak wygląda granica Polski? To lasy, strumienie i kamieniste drogi. To cmentarze i miejsca pamięci. I ludzie, którzy… słabo je znają. Wokół kraju przejechał motocyklem leśnik z Dretynia.
Ślad, jaki biało-czerwone suzuki v-strom Tomasza Polechońskiego, komendanta posterunku Straży Leśnej w nadleśnictwie Dretyń, zostawiło na szosach, drogach kamiennych i leśnych, niemal idealnie odwzorowuje zarys Polski. To zamierzony efekt – wyrysować jednośladem kształt ojczyzny w roku 100. rocznicy odzyskania niepodległości.
Prócz patriotycznej daty inspiracją do rajdu była również 100. rocznica utworzenia Związku Leśników Polskich. I coś jeszcze. – Miałem przekonanie, że mój zmarły dziadek przypomina mi: obiecałeś, że do mnie przyjedziesz – mówi leśnik z Dretynia o Antonim Szlakiewiczu, patriocie i żołnierzu ze Zgrupowań Partyzanckich AK „Ponury”.
Wąs i zarost
Przed dekadami, gdy rodzice i wujostwo całowali dziadka w rękę i zawsze czekali, aż on pierwszy zasiądzie za stołem, mały Tomaszek tego szacunku nie rozumiał. Ani opowieści o tym, jak dziadek Antoni wypraszał z domu rodzinę, zatykał kocami szczeliny w izbie i siadał z uchem przy głośniku, z którego sączyły się newsy Radia Wolna Europa. Zazdrościł raczej wybrańcowi, którego dziadek co roku wskazywał na kierowcę, by w konspiracji zawiózł go do Wykusu w lasach świętokrzyskich na uroczystości upamiętniające poległych akowców.
Dziś pan Tomasz, najstarszy z wnuków zmarłego partyzanta, tak skrywającego przed rodziną szczegóły żołnierskiej doli, żałuje, że lata temu nie pociągnął go za język. Temu niedostępnemu we wspomnieniu i czułemu zarazem człowiekowi (gdy dwudniowym zarostem drapał ich, urwisów, po policzkach) poświęcił swą motocyklową eskapadę. Pewnie trzeba ją będzie kiedyś wznowić, bo tym razem do Wykusu nie udało się mu zajechać. Ale za to nawiedził inne miejsca pamięci o bohaterach.
Zaniedbane
– Nie rozumiem tego, że nie szanujemy miejsc pochówku ludzi – oburza się potomek partyzanta. Jadąc tuż przy granicy Polski (niekiedy widział słupki graniczne), odwiedzał miejsca pamięci narodowej. Czasem nie były to obrazki budujące – wiele cmentarzy, pomników czy tablic upamiętniających bohaterów jest zaniedbanych, słabo oznaczonych, zniszczonych. W sklepach, w których kupował znicze, by je zapalić przy pobliskim pochówku, mało kto wiedział, gdzie on się znajduje. „A jest u nas coś takiego?” lub „Nie wiem, nie jestem stąd” − padały odpowiedzi. Najlepszymi informatorami – podobnie jak w działaniach operacyjnych strażników leśnych – okazywali się panowie spod sklepu. – Jedź tak, chłopie: dwa przejazdy, potem skręcisz w lewo, nic tam nie ma, samo wielkie błoto. Ale o to ci na pewno chodzi – cytuje ich pan Tomasz lekko zachrypniętym głosem.
A przecież widywał też zadbane cmentarze, w tym idealnie utrzymaną nekropolię żołnierzy radzieckich na Podlasiu. – To bolało. Tam są kwiaty, palą się świeczki, a w miejscach pamięci polskich żołnierzy – nic – protestuje.
Zarazem uderza się we własną pierś. – Być może też my, leśnicy, powinniśmy coś zrobić, bo wiele z tych miejsc leży na naszym terenie. Warto byłoby powalczyć przede wszystkim o drogowskazy nie tylko w samym miejscu pamięci, ale też kilkaset metrów wcześniej, żeby w ogóle można było tam trafić – zastanawia się nad rozwiązaniami. – Nie chodzi o wielkie nakłady, lecz o to, by dbać. I mówić o tej historii, edukować.
Leśnik z Dretynia ma nadzieję, że jego wyprawa zostawi dobry ślad i przyczyni się do odnowienia miejsc pamięci o bohaterskich Polakach. – Nasi żołnierze walczyli, byśmy mogli swobodnie żyć. Bez nich pewnie nie rozmawialibyśmy po polsku, lecz po niemiecku czy rosyjsku. Niepodległość to zasługa takich ludzi jak mój dziadek – zapala się T. Polechoński. To dlatego chciał objechać granice Polski: aby powiedzieć tym, którzy o nie walczyli, marszałkowi Piłsudskiemu (uczynił to pod pomnikiem w Koszalinie) i swojemu dziadkowi, że one są już nienaruszalne. – Że także my, leśnicy, pamiętamy o tym, że te granice są nasze i że ten kraj trzeba szanować. Ale najpierw my, wszyscy Polacy, musimy siebie szanować. Inaczej nikt nas nie uszanuje.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się