Przed tygodniem rolnicy dziękowali tu za tegoroczne plony. Teraz swoje zbiory podsumowują ci, którzy smak lata chowają w słojach i butelkach. I to smak sprzed lat.
W Swołowie 8 września przy Muzeum Kultury Ludowej Pomorza świętowali miłośnicy nalewek i miodów. Tu natura i tradycja żyją za pan brat. Na słońcu przeciągają się leniwie miejscowe koty, które nie zważają na tłum zwiedzających. A ci pochłonięci są nie tylko pięknem otaczającej ich przyrody, ale także atrakcjami, które przygotowali wystawcy.
Kilkuletnia dziewczynka niemal przykleja się nosem do drewnianej, oszklonej ramki. W środku schowany jest plaster, po którym buszuje spora gromadka pszczół. - To właśnie tak powstaje miód - tłumaczy mama swojej pociesze.
Kilka metrów dalej nieco starszy, bo kilkudziesięcioletni mężczyzna też poucza. Tylko że swoją żonę. - I widzisz, tak to wszystko wygląda - mówi mentorskim tonem. - A skąd ty to wiesz? - odpowiada z sarkazmem żona, która z zaciekawieniem ogląda aparaturę do wyrobu miodu. Nowoczesne urządzenia naszpikowane elektroniką. I specjalny robot do przelewania gotowego produktu do słoików. Plus oczywiście żywe pszczoły.
Prawdziwe, drewniane ule też się pojawiają. Na jednym z nich stoi św. Ambroży. Też z drewna. To figura patrona pszczelarzy. Na innym ulu leży deska, a na desce jabłko. Jeden z pszczelarzy rozdaje na prawo i lewo słoiczki ze słodkim "owocem pracy pszczelego roju". Żeby go zdobyć, trzeba wykazać się siłą i maczugą roztrzaskać na ulu jabłko. Domek dla pszczół stoi niewzruszony, a kolejne kawałki owoców rozpryskują się po zagrodzie.
Swołowskie święto nie byłoby sobą, gdyby na stołach nie pojawiły się nalewki. Przy jednym z takich stołów siedzi dwóch karmelitów bosych. A właściwie dwie panie ucharakteryzowane na średniowiecznych zakonników. - My jesteśmy skrybowie od Jarcuna. To on stworzył te nalewki, ale musiał wyjechać - mówią "skrybowie".
Kiedy pada pytanie o skład, słychać między innymi o czerwonych porzeczkach i miodzie. To przy "Czarcim pazurze". Albo o jeżynach, jagodach i karmelu, gdy spoglądamy na "Opary absurdu". - I najważniejsze w tym wszystkim: czas - mówią powierniczki nalewkowej tajemnicy.
Ich produkty, podobnie jak i kilkunastu innych osób, trafiają na coroczny konkurs. Tym razem komisja miała do spróbowania 45 trunków. - Sam cukier! - zżyma się Grzegorz Dacków, który w komisji konkursowej jest już od lat. Na jego język trafiła już kolejna próbka kulinarnej twórczości w płynie. Po każdej wypłukuje usta zimną wodą i spogląda na kieliszek. - Oceniamy nie tylko smak, ale i wygląd, połączenie składników - mówi członek jury. Wie, o czym mówi, bo na co dzień uczy kulinarnych tajników szkolną młodzież. Podróżuje też po Polsce i Europie w poszukiwaniu nowych smaków.
- To na przykład jest "heczka". Po kaszubsku. Złośliwi mówią na to "kocie siczki". A oficjalnie chodzi o nalewkę z czarnego bzu - śmieje się ekspert, rozlewając kolejną porcję trunku. Po skosztowaniu nie ukrywa zachwytu. Podobnie jak i inni jurorzy. Kilkadziesiąt minut później już wiadomo - to nalewka Jarosława Pruskiego. Smak końca lata 2018 roku.