Biskupi, prezbiterzy i wierni pożegnali ks. prał. Mariana Błaszczuka. – Bywał surowy, ale najpierw dla siebie – mówi o zmarłym Zygmunt Wojniusz, parafianin.
Wieloletni proboszcz parafii pw. św. Wojciecha w Koszalinie (1980−2011), budowniczy tamtejszego kościoła, zmarł 3 września. Miał 76 lat, z których 52 przeżył w kapłaństwie.
Trudne czasy
– To był kapłan nieprzeciętny ze swoimi zdolnościami i gorliwością. Nie bał się podejmować zadań, które zlecał mu biskup. Wybudował między innymi ten kościół i tworzył parafię w czasach bardzo trudnych – mówi ks. dr Andrzej Hryckowian, obecny proboszcz, następca ks. M. Błaszczuka.
Podkreślając rolę zmarłego w tworzeniu parafii, bp Edward Dajczak powiedział: – Wielkość takiej posługi wyraża się w tym, że dzisiaj żegnamy księdza prałata, a świątynia, którą wybudował, stoi dalej. I nadal będą tu przychodzili ludzie, aby odnajdywać Boga, wielbić Go, zaczynać od nowa po upadku. Na tym właśnie polega posługa, która jest nie dla siebie.
Cierpienie
Naznaczyło ono wyraźnie ostatnie lata ks. M. Błaszczuka. – Były dla niego trudne nie tylko z powodu bólu, ale także dlatego, że nie mógł służyć jako kapłan. Pod koniec nie był już w stanie sprawować Eucharystii nawet w łóżku. Zapamiętałem to, że kiedy nie miał już siły, by chodzić czy jeść, nie przestał się modlić. Modlił się do końca na różańcu. To była jego ostatnia modlitwa – wspomina ks. A. Hryckowian.
– Kiedy zjawiałem się u niego, właściwie nigdy z jego strony nie było słychać klasycznego narzekania – powiedział bp Edward Dajczak podczas Mszy św. żałobnej w Koszalinie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się