Uroczystości jubileuszowe odbyły się w święto św. Stanisława Kostki, patrona placówki. Do Szczecinka przyjechali też absolwenci placówki z różnych stron Polski.
Świętowanie rozpoczęło się Mszą św. w kościele pw. św. Rozalii, obok którego mieści się bursa. Przewodniczył jej bp Edward Dajczak. Przy ołtarzu stanęli także kapłani z dekanatu szczecineckiego, a także absolwenci bursy oraz jej byli dyrektorzy.
Na Mszy św. modlili się również absolwenci z całej Polski, a także obecni i byli pracownicy, przyjaciele placówki oraz jej dobroczyńcy.
Po Eucharystii oraz uczczeniu relikwii św. Stanisława Kostki odbyło się spotkanie jubileuszowe, które stało się okazją do wspomnień oraz podziękowań dla osób zaangażowanych w funkcjonowanie placówki.
Z okazji jubileuszu powstał film:
Bursa im. św. Stanisława Kostki w Szczecinku
MrZikero
Bursę 10 sierpnia 1993 r. utworzył bp Czesław Domin. Początkowo, jak wynika z dekretu powołującego placówkę, była ona "przeznaczona dla uczniów szkół średnich, zastanawiających się nad powołaniem kapłańskim, którzy z powodu trudnej sytuacji finansowej rodziny, nie mogą opłacić kosztów dojazdów do szkoły czy zamieszkania w internacie".
Na początku placówka funkcjonowała więc pod kuratelą Wyższego Seminarium Duchownego w Koszalinie. Jednak w 2004 r. bp Kazimierz Nycz przekazał ją pod zarząd Caritas Diecezji Koszalińsko-Kołobrzeskiej. Zmieniło się wtedy także przeznaczenie placówki. W jej działalności nie chodzi już bowiem bezpośrednio o powołania kapłańskie, ale o ułatwienie "pewnej grupie młodzieży ukończenia szkoły średniej, przyczyniając się jednocześnie do umocnienia w niej wartości chrześcijańskich".
Przez 25 lat istnienia bursy przewinęło się przez nią ok. 250 chłopców. Wśród nich jest pięciu kapłanów – czterech pracuje w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, a jeden jest karmelitą bosym w Krakowie. Jest też diakon, a także kleryk studiujący dla diecezji elbląskiej.
Kierowało nią ośmiu dyrektorów. Obecnie w bursie mieszka 24 chłopców, którzy uczą się w różnych szkołach średnich w Szczecinku.
Ks. Zbigniew Woźniak – obecny dyrektor placówki ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Mieszkańcy bursy, jeśli ich rodziny spełniają określone kryteria dochodowe, nie muszą płacić za swój pobyt. Płacą dopiero wtedy, kiedy nie przykładają się do nauki, lub mają problemy z przestrzeganiem regulaminu.
W zamian wykonują pewne prace na rzecz bursy. – Nikt nie jest tutaj obsługiwany – podkreśla ks. Zbigniew Woźniak, od pięciu lat dyrektor placówki. Chłopcy sami sprzątają, piorą, pomagają w kuchni, wykonują różne zadania wokół budynku.
Chłopcy przebywają w bursie od poniedziałku do piątku. Na weekendy wracają do swoich domów. Ich życie toczy się według określonego planu. Mają czas na naukę, sport, zabawę oraz formację duchową. Uczestniczą w porannych i wieczornych modlitwach, rekolekcjach, a także biorą udział w spotkaniach wychowawczych. Opiekę nad nimi sprawują wychowawcy świeccy, kleryk oraz kapłan.
– Bursa to placówka, która zajmuje się opieką i wychowaniem w czasie nauki poza miejscem stałego zamieszkania. Nie jest to hotel dla uczniów. Jej celem nie jest tylko zapewnienie dachu nad głową, ale właśnie wychowanie. Przyjęliśmy też konkretną metodę wychowawczą. Wzorujemy się na św. Janie Bosko, który mówił o prewencji. Podstawą w takiej metodzie nie jest regulamin z systemem kar i nagród. Oczywiście one też muszą być, bo inaczej się nie da, ale fundament jest inny. Zasady obowiązujące w domu przekazywane są przez osobistą relację bliskości z wychowawcą. U nas wychowawca nie jest nadzorcą, ale towarzyszem – wyjaśnia ks. Zbigniew Woźniak.
– Wcześniej byłem w internacie. Jest ogromna różnica. Tam jest natłok, dlatego wychowawcy nie mogą okazać takiego zainteresowania uczniom jak tutaj. Tu jesteśmy jak w rodzinie – mówi Paweł, który w bursie mieszka już czwarty rok. – Czuję się tutaj jak w domu – przyznaje jego kolega Kacper.
Wychowawcy z bursy są też w stałym kontakcie ze szkołami, w których uczą się jej mieszkańcy. W razie problemów, np. powtarzających się nieobecności albo słabych ocen, natychmiast reagują.
– W I klasie miałem problemy ze szkołą. Po prostu lekceważyłem sobie wszystko i nie chodziłem. Ksiądz mnie wtedy wybronił, dzięki czemu mnie nie wyrzucili. Podpisałem też w bursie kontrakt i zostałem w niej warunkowo. Skorzystałem z tej szansy – przyznaje Kacper.
Do bursy chłopcy trafiają z różnych powodów. Paweł Pożdał spod Słupska (w bursie w latach 1997–2000), dzisiaj jest dyrektorem administracyjnym prywatnej kliniki. Ma żonę i dwoje dzieci.
– Gdyby nie bursa, nie wiem, co by ze mną było. Cieszę się, że się tego nie dowiem – przyznaje.
Do Szczecinka trafił dzięki księdzu, który zainteresował się jego losem. – Miałem wtedy pewne zawirowania młodości. Musiałem zmienić środowisko, ponieważ zacząłem schodzić na złą drogę. Bursa dała tę atmosferę i spokój. Mogłem odetchnąć i zacząć się uczyć. A nie uczyłem się wtedy w ogóle. Po wyjściu z bursy ukończyłem Akademię Marynarki Wojennej i Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu. Ktoś wyciągnął do mnie rękę – mówi wdzięczny absolwent..
O bursie mówi też bp Edward Dajczak: