A przynajmniej być nie powinno. – W obu formach rytu dokonuje się to, co najistotniejsze – mówi ks. prof. Janusz Bujak.
W Skrzatuszu odbyła się 4. Pielgrzymka Tradycji Łacińskiej. Do głównego sanktuarium diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej 6 października przyjechało ok. 100 miłośników nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego, czyli tzw. Mszy trydenckiej.
– Jest grupa ludzi, którzy zakochali się na nowo w formie rytu sprawowanej powszechnie w Kościele do roku 1965. Papież Benedykt XVI zachęcił nas, aby się nią zainteresować – mówi ks. prof. Janusz Bujak, duszpasterz tego środowiska w diecezji.
Duchowny zwraca uwagę na komplementarność formy zwyczajnej i nadzwyczajnej: – Te dwie formy rytu nie wykluczają się. One się uzupełniają. Nie powinno być wojny między nimi. Nie ma mowy o tym, która Msza jest ważniejsza. W obu formach rytu dokonuje się to, co jest najistotniejsze, a więc przeistoczenie chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Rzeczywiście, nadzwyczajna forma bardziej podkreśla misteryjność Mszy św. i zwrócenie się ku Bogu. Wielu osobom to odpowiada. Wszystko to jest bardzo ubogacające pod warunkiem, że nie prowadzi do konfliktu.
Jak mówi Andrzej Baka z Piły, uczestnictwo w liturgii trydenckiej pomaga mu w modlitwie na Mszy św. w nowym rycie. – Uczestniczę w niej z większym skupieniem – przyznaje. Co najbardziej skłoniło go, aby zainteresować się nadzwyczajną formą rytu? – Tęsknota, aby Bóg był w centrum – mówi pilanin.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się