O stereotypach, potrzebie dialogu i szukaniu sposobów na współistnienie opowiadała w Koszalinie i Kołobrzegu Agnieszka Kosowicz, prezes Fundacji Polskie Forum Migracyjne.
- Jesteście zmuszeni osiedlić się w Indiach. Odpowiedzcie sobie na dwa pytania: na ile byście chcieli podtrzymywać swoje polskie tradycje i na ile jesteście gotowi przyjąć kulturę indyjską? W skali od 1 do 10 – zachęca Agnieszka Kosowicz, rozdając żółte karteczki.
Kiedy uczestnicy warsztatów zapełniają wykres, okazuje się, że dominują wśród nich… separatyści.
– Oczekujemy od przybywających, że będą otwarci na nasze zasady, będą chcieli poznawać nasze wartości, zwyczaje, język, a tymczasem sami w podobnej sytuacji przyjęlibyśmy postawę bardzo ostrożną – Agnieszka interpretuje wynik i wyjaśnia, że choć ten mechanizm sam w sobie jest naturalny, to generuje getta.
Ćwiczenie ma na celu otworzyć szerzej oczy. – Łatwiej nam oczekiwać od innych, niż dawać od siebie. Łatwiej też akceptować nam to, że my mamy, a inni nie. Tak, jak przyjmujemy za oczywiste, że mamy ciepłą wodę w kranie czy urlopy macierzyńskie, równie łatwo godzimy się z tym, że ktoś mieszka trzeci rok w namiocie bez prądu, bez wody, bez jedzenia dla dzieci i perspektyw na zmianę tej sytuacji – przyznaje szefowa Fundacji Polskie Forum Migracyjne.
Założyła ją, bo chciała przestać tylko opisywać tragedie ludzi dotkniętych wojną. Przeszła do konkretnej pomocy cudzoziemcom, ale też do spotkań z rodakami. Żeby tłumaczyć, podawać rzetelne informacje, walczyć ze stereotypami.
Jakimi? Nie, to nie prawda, że Niemcy przyjmują najwięcej uchodźców. Żadnego z krajów europejskich nie ma nawet w pierwszej dziesiątce. Jest za to Jordania, której grozi zamienienie się w wielki obóz, Turcja, Pakistan, Liban czy Etiopia.
– Do Europy trafia zaledwie 17 proc. populacji szukającej schronienia. Większość, z czysto praktycznych powodów, przekracza tylko jedną granicę. Ludzie nie mają pieniędzy, żeby jechać dalej, ale część chce być też blisko swojego domu – wyjaśnia Agnieszka Kosowicz.
Inny: do Europy przyjeżdżają tylko młodzi mężczyźni. – W nową trasę migracyjną, szczególnie trudną i długą, w pierwszej kolejności wyruszają mężczyźni. Kiedy rozmawiałam z ludźmi z Erytrei czy Somalii, przyznawali, że po prostu nie puściliby kobiety w taką drogę. Niedawno dowiedziałam się, że rutynową procedurą jest dawanie kobietom, które jednak decydują się wsiąść na łódź, środków antykoncepcyjnych. Jest właściwie pewne, że będą gwałcone. Wysyła się najsilniejszą jednostkę w rodzinie, bo tylko ona ma szansę przeżyć. Z czasem, kiedy droga jest sprawdzona, ta rozbieżność się wyrównuje – tłumaczy.
Przed południem mówiła o tym kołobrzeskim licealistom, dzień wcześniej – klerykom z koszalińskiego seminarium.
– Obawiałem się, że będą to kolejne trzy godziny indoktrynacji o problemach całkiem odległych, ale spotkała mnie bardzo miła niespodzianka. Usłyszałem wiele obiektywnych informacji, rzetelnych danych, a ponadto zostaliśmy zaproszeni do rozmów i warsztatów. Najciekawszym doświadczeniem był moment, gdy mieliśmy sami przemyśleć, co zrobilibyśmy w razie wybuchu wojny: co zabrali i dokąd uciekli... – relacjonuje Wojciech Borkowski. – To był czas zdobywania konkretnej wiedzy, ale i poszerzania własnego serca – dodaje alumn.
Korzyści z warsztatów widzi też rektor seminarium.
– Powiedziałem klerykom, że wyruszamy w tę drogę nie dlatego, że interesują nas spory ideologiczne czy polityczne, ale Ewangelia, miłość Chrystusa. A ona jest konkretna i radykalna, posunięta aż do miłowania nieprzyjaciół. Tymczasem stereotypy czy demagogia zaciemniają prawdę, a co za tym idzie utrudniają otwarcie się na drugiego człowieka – mówi ks. dr Wojciech Wójtowicz.
– Inny to zawsze dar i szansa na ubogacenie. Inny to także zaproszenie do miłości, nawet wtedy, gdy jest ona bardzo trudna, a drugi człowiek jest rzeczywistym, a nie urojonym nieprzyjacielem – dodaje.
– Temat uchodźców jest tak upolityczniony, że trzeba się trochę napracować, żeby dotrzeć do prawdziwych informacji. Przekaz, jaki do nas dociera, często opiera się na skrajnych przypadkach. Nie oszukujmy się, że ktoś będzie wolał czytać o tym, że cudzoziemskie dzieci chodzą do szkoły i opanowują język polski. To nie jest news – przyznaje Agnieszka Kosowicz.
Nie ma wątpliwości, że wielokulturowe społeczeństwo wymaga dużo pracy, dialogu, budowania uwzględniającego potrzeby obu stron. Ale jest też koniecznością.
– Nie stoimy już w Europie przed dylematem: wielokulturowość czy „biała kultura”. Na spotkaniu z licealistami jeden z uczniów opowiadał o swojej cioci, która pracuje w szkole w Niemczech. W jej klasie jest tylko jedno niemieckie dziecko. Czy gdyby zniknęli cudzoziemcy ciocia miałaby całą klasę dzieci niemieckich? Nie. Miałaby w klasie tylko jedno dziecko. Bo innych by nie było. Przed takim dylematami staje dzisiaj Europa – dodaje.