– Mamy w sobie tyle miłości, zespół to nasze trzecie dziecko – mówi Jolanta Karska o drużynie UKS Byki. Karscy od 15 lat trenują młodych piłkarzy popołudniami, po powrocie z pracy. I to z sukcesami, nie tylko sportowymi.
Dyscyplina musi być
Karol Ilski ceni trenerów za to, że ją wprowadzają, bo rozumie, że to dla niego szansa rozwoju. Oni zaś, choć częściowo zastępują kapitanowi i jego drużynie rodziców, chcą to robić odpowiedzialnie. – Nie dopuszczamy zjawiska fali. Staramy się nie zostawiać chłopców samych w szatni. Kiedy pojawia się jakiś problem, rozmawiamy o tym – mówi pan Zbigniew. – Przecież widzimy, gdy któryś zarywa noce, grając w gierki.
– Widać, że chłopcy nauczyli się szacunku do siebie – potwierdza Beata Strzelecka, mama Doriana. – Nie wyśmiewają się z siebie, gdy któryś źle gra, tylko mówią „będzie dobrze!”.
Pewna dyscyplina potrzebna jest także wobec rodziców piłkarzy. Na finanse klubu składają się dobrowolne składki członkowskie, stąd ważne, by jeśli tylko są w stanie, zbyt łatwo się z nich nie zwalniali.
– Czasem kogoś rzeczywiście nie stać na opłatę, ale jeśli widzimy, że rodzice palą papierosy, że potrafią przepalić kilkaset złotych miesięcznie, nie odpuszczamy składki – wyjaśnia pani Jolanta.
Ale rodzice rozumieją sens konsekwencji trenerów. Mama Kacpra Szczepańskiego, obecnie jednego z najlepszych bramkarzy w swoim roczniku, zauważa, że syn stał się dzięki treningom bardziej wytrwały i odporny na stres. – To uczy go współpracy w grupie, samodzielności i samodyscypliny – wyjaśnia. – Kto wie, może te dzieci znajdą się kiedyś w najlepszych klubach na świecie?
Podkupić gracza? Fe, nieładnie
Choć jak mówią Karscy, Byki to drużyna rodzinna, nie jest sielankowo. Sport bywa brutalny. – Wychowujemy zawodnika przez 5 lat, a ktoś poobserwuje go zza płotu na orliku i składa mu propozycję przejścia do innego klubu w tej samej lidze. To boli. Raz nawet doszło do tego, że dziewięciu naszych byłych zawodników grało przeciw naszej aktualnej jedenastce – wylicza Karski.
Trzy lata temu, tuż przed Bożym Narodzeniem, w ten sposób odeszło z drużyny trzech chłopców. Pani Jolanta przepłakała Wigilię. – Nie zabraniamy takich transferów, ale chodzi o to, by zrobić to z klasą, poczekać do końca sezonu, uprzedzić – mówi, a jej mąż dodaje: – Bardzo podobało nam się podejście jednego z chłopców, który przyszedł do nas, prosząc: chcę się u was podciągnąć, ale planuję iść wyżej, do Trójmiasta. Poświęciliśmy mu dużo czasu. Zagrał potem w młodzieżowej Arce Gdynia.
Te trudności Karscy przechodzą wspólnie. I nawzajem się wspierają. Jak? Rozpoznając swoje potrzeby, wypoczywając razem. Ot, na przykład pan Zbyszek siada obok żony oglądającej ulubiony serial, ona zaś przysiada się do niego na Ligę Mistrzów. – I chociaż jest zmęczona, siada przy mnie, bo chce ze mną pobyć – mówi, spoglądając czule na żonę.
– Czy nie wolelibyśmy przeznaczać tego czasu na rozrywki, kino? – pyta retorycznie pan Zbigniew. – Na boisku mamy codziennie inny film.
– To nasz sposób na życie – puentuje pani Jolanta. – Wolimy dawać, niż brać.