Koszalinianie reagują na dramatyczne wydarzenie w niechlubnym pokoju zagadek. Przed posesją, na której doszło do pożaru, składają kwiaty i znicze. Wielu z nich przybyło na Mszę św., by towarzyszyć rodzinom i bliskim ofiar nieszczęśliwego pożaru.
Koszalinianie odczuwają pustkę po pięciu nastolatkach, których już nie spotkają w szkole, w parafii, na ulicy. To piętnastolatki z jednej klasy, które dały się dobrze zapamiętać: wzorowe uczennice, aktywne wolontariuszki, nastolatki rozwijające swoje pasje w ośrodkach kultury czy dawniej w scholi parafialnej.
- To były wspaniałe dziewczyny: wzorowe, oddane, pomysłowe - powiedział ich katecheta ks. Wojciech Pawlak, wikariusz z parafii pw. św. Kazimierza Królewicza w Koszalinie, na terenie której mieści się SP 18 z odziałem gimnazjalnym, do którego uczęszczały ofiary pożaru. - Można było na nie liczyć w wielu przestrzeniach szkolnej rzeczywistości, i tej dotyczącej nauki, i tej dotyczącej wolontariatu. Tam zawsze można było je spotkać.
Kapłan mówi, że echa piątkowej tragedii nie tylko docierają do parafian, ale też ich osobiście dotykają. - Ludzie są najpierw przejęci samą tragedią, a kiedy dociera do nich informacja, że dotyczy to osób związanych z naszą lokalną społecznością terytorialną czy szkolną, to wówczas jeszcze boleśniej ich to dotyka.
Ks. Pawlak ma nadzieję, że mimo rozmiarów tego przeżycia, zdarzenie stanie się również przyczynkiem do integracji społeczności. - Myślę, że jest na to szansa, choć są też tacy, którzy będą w tej tragedii doszukiwali się sensacji, co byłoby niewskazane i niebezpieczne. Ale jest szansa na integrację i zjednoczenie się.
Takim wyrazem jedności jest spontaniczna decyzja o odprawieniu Mszy św. w parafii, na terenie której leży szkoła dotknięta tragedią (relację ze Mszy św., która odbyła się w sobotnie południe, przekażemy w kolejnej depeszy). Z tą inicjatywą wyszli jednocześnie wierni, w tym grono pedagogiczne szkoły, jak również pracujący tu kapłani. - Msza św. to jedyna droga, na której możemy znaleźć trochę pokoju w sercu - przekonuje kapłan. - Jeśli ktoś ma słabą wiarę lub w ogóle będzie próbował sobie poradzić z tym bez Pana Boga, może go czekać bardzo trudny proces. Z pomocą Bożą jest szansa, że jakaś dobra droga na przeżywanie tego się znajdzie.
Jak powinniśmy reagować na takie wydarzenie jako chrześcijanie? - To, co możemy robić od samego początku, to nasza modlitwa. Choć trudno jest zostawić na boku emocje, bo one są naturalne, to potrzeba, byśmy starali się zachować duży spokój, a nawet dystans. Jątrzenie sprawy niczemu nie służy, a nawet szkodzi i uderza w innych, zwłaszcza w najbliższych tych ofiar - przestrzega kapłan.
Także koszalinianie którzy nie znali ofiar czy ich bliskich, odczuwają potrzebę zjednoczenia się w bólu, jaki przeżywa niemal cała społeczność miasta.
- Nie znaliśmy tych dziewcząt ani nie znamy ich rodzin, ponieważ w Koszalinie mieszkamy dopiero od pół roku - powiedziała pani Monika, która w sobotnie popołudnie razem z mężem Krzysztofem złożyła znicz na chodniku niedaleko miejsca pożaru. - Przyszliśmy tu, bo odczuwamy potrzebę, by zapalić znicz. Sami mamy dwoje dzieci, w tym nastoletniego syna, dlatego możemy sobie wyobrazić, jak to się czuje.
Pan Krzysztof przyznaje, że choć chadza ulicami Koszalina dopiero od czerwca, taka tragedia sprawia, że społeczność miasta staje mu się bliższa. - Tak, coś nas połączyło. Zresztą i poprzednio, we Wrocławiu, gdy zdarzała się jakaś tragedia, zawsze łączyliśmy się z bólem ludzi, którzy jej doświadczyli, zwłaszcza jeśli chodziło o dzieci - powiedział. - Nie ma nic gorszego dla rodzica, jak chować własne dziecko. Dlatego tu przyszliśmy.
Czytaj także: