Dlaczego uważam, że nie powinno się relacjonować pogrzebu nastolatek z Koszalina? Nie chodzi o formę protestu, oceny czy krytyki kogokolwiek, ale o próbę zwrócenia uwagi na pewne ważne kwestie związane z pracą dziennikarską, a także z naszym stosunkiem do mediów, jako ich odbiorców.
Wiem, że niektórzy znajomi dziennikarze przystępują dziś do pracy niechętnie, inni w relacjonowaniu tego pogrzebu widzą sens. Każdy ma prawo do swojego zdania. Ważne, żeby się szanować i nie bać się zadawania sobie pytań, także dotyczących pracy, która w przypadku dziennikarstwa jest przecież ważną misją.
Dlaczego więc uważam, że nie powinno się relacjonować pogrzebu nastolatek z Koszalina? Ponieważ nie ma takiej potrzeby. Ktoś zapyta: "Jak to? Przecież ludzie na tę relację czekają". Być może, ale czy to oznacza, że wszystkie oczekiwania zawsze trzeba spełnić?
A może bywają one nadmierne i wymagają po prostu ascezy? Wydaje się, że coraz bardziej istnieje dzisiaj potrzeba nowej formy ascezy, która dotyczy informacji; potrzeba e-postu, który oznacza, że nie wszystko muszę zobaczyć, nie o wszystkim muszę przeczytać, nie wszystko włączę, nie we wszystko kliknę, nie wszędzie wyślę kamery i fotoreporterów. Technologiczne możliwości zajrzenia praktycznie wszędzie i przeprowadzenia relacji na żywo z niemal każdego miejsca powodują w człowieku niesłuszne przekonanie, że "jest możliwe" = "można, powinno się". U niektórych rodzą się wręcz pretensje: "Dlaczego tego nigdzie nie ma?", "To skandal, że dwie godziny po wydarzeniu relacji o nim nie ma jeszcze w sieci".
Kto jednak dał nam prawo do wysuwania takich żądań? Czy nie myli się nieraz prawa do informacji z prawem do wydarzenia, którego informacja dotyczy? Wydaje się, że są sytuacje, w których "uczestnictwo" zapośredniczone jest nie na miejscu. Czy dzisiaj od godz. 11 do 15 życie zamrze wszędzie tam, gdzie dotrze transmisja z koszalińskiego cmentarza, czy raczej wielu potencjalnych odbiorców, oczywiście nie wszyscy, będzie zerkać na ekrany, popijając kawę, przewracając kotleta albo kończąc prasowanie? Czy nie jest to jakiegoś rodzaju profanacja? Czy możliwość otrzymania wszystkiego na tacy - od komedii po ludzki dramat - w każdym miejscu i czasie nie osłabia naszej wrażliwości na prawdziwe przeżywanie emocji? Czy możliwość zajrzenia wszędzie nie oducza nas zgody na tajemnicę? Czy zaspokajanie w sobie każdego porywu ciekawości nie sprawia, że wszystko, nawet ludzki dramat, może stać się rodzajem rozrywki, którą mogę włączyć albo wyłączyć, kiedy tylko zechcę?
Po co nam relacja z tego pogrzebu? Bo jest to ważna misja? A może, nie zakładając oczywiście niczyich intencji, biznes, który polega na sprzedawaniu emocji w zamian za wzrosty oglądalności i klikalności? Pytanie, czy ci, którzy chcą zarobić, są rzeczywiście właścicielami tego, co chcą sprzedać? Czy nie jest tak, że medialna nachalność i próba wejścia wszędzie przestaje już czasami być służbą publiczną, stając się raczej jakimś rodzajem kradzieży?
Tak, są tacy, którzy sami sprzedają siebie i nie mają żadnych oporów, żeby to robić. Są też wydarzenia, które można by nazwać domeną publiczną i media mają nawet obowiązek je relacjonować. Są jednak takie okoliczności, w których prawo do informacji nie działa. Tego typu przypadkiem jest, moim zdaniem, dzisiejszy pogrzeb.
Pogrążone w smutku rodziny nie są osobami publicznymi. Owszem, to, co się stało, ma ogromne znaczenie społeczne i warto o tym mówić. Był na to czas i jeszcze będzie. Wydarzyło się wokół tego wiele dobra, także dzięki ciężkiej i bardzo potrzebnej pracy wielu dziennikarzy. Dobrze, że ludzie dowiedzieli się o tym, co się stało; dobrze, że z ekranów i głośników padło wiele ważnych słów; dobrze, że w świat poszedł obraz z poruszającej modlitwy w koszalińskiej katedrze i w miejscu tragedii. Jednak dzisiaj powinno się rodzicom pozwolić w spokoju pochować swoje dzieci. Pozwolić im na emocje, których nikt nie będzie oglądał i o których nikt nie będzie pisał. Wiem, że niektórzy uczestnicy dzisiejszych uroczystości boją się spotkania z mediami. Wycelowane w nich kamery, aparaty i mikrofony zadają im ból, a zmierzające do Koszalina wozy transmisyjne zakłócają ciszę, która dzisiaj jest najbardziej potrzebna... wszystkim.
Niektórzy uważają, że media powinny być tam, gdzie dzieje się coś ważnego i są tam ludzie. Fundamentalnie się z tym nie zgadzam. Uważam, że są chwile, w których mediów być nie powinno, nawet za cenę utraty przekazu obiektywnego dobra. Dobro uczestników wydarzenia jest bowiem ważniejsze niż dobro odbiorców przekazu. "Life" ważniejsze jest od "live".
Tak widzę swoją rolę jako dziennikarza - umieć się wycofać, opuścić aparat, wyłączyć kamerę i dyktafon. Nie chcę profanować ani kraść, dlatego nie ma mnie tam dzisiaj z aparatem ani nie zasiadam przed jakimkolwiek ekranem. Wiem też, że wielu dziennikarzy, którzy są tam w pracy, robi wszystko, żeby nie profanować ani nie kraść. Życzę, żeby im się to udało.