Nawrócenie to nie tylko przemiana serca. Dla mieszkanki Dalęcina było również inspiracją do przeglądu szafy i uszycia strojów, w których zapragnęła chwalić Boga.
Wysławiać Boży majestat można i szczyptą fantazji. Cześć, która w sercu jest tak głęboka, że trudno ją opowiedzieć, Anna Kozub, mieszkanka podszczecineckiego Dalęcina, wyraża nie tylko przez modlitwę i przemianę życia, ale też przez ubiór. Gdy szykuje się na niedzielną Mszę św., w grę nie wchodzą już spodnie, nawet eleganckie od kostiumu. Musi być sukienka lub spódnica – i to piękna, barwna, we wzory. A najlepiej, jeśli jest inspirowana folklorem. Od czterech lat szafa pani Anny wypełnia się spódnicami, bluzkami i chustami w góralskie motywy.
Szał barw
Kiedy góral przyjeżdża za pracą na Pomorze, czasem wywozi stąd nie tylko dutki. Krzysztof Kozub z Cichego na Podhalu wywiózł stąd przed 26 laty młodą Anię. Co prawda tylko na rok, po którym młodzi małżonkowie wrócili do Dalęcina, ale z tych wojaży coś w młodej Pomorzance zostało. Tradycyjny góralski ślub, uroda gór i ludzi pośród nich mieszkających oraz bogactwo tamtej kultury zrobiły swoje – Anna zostawiła w Cichem kawałek serca.
Co rok wraca tam, by to wszystko na nowo odnaleźć i aby w Czarnym Dunajcu wpaść do sklepu z tkaninami inspirowanymi wzornictwem podhalańskim. – Wchodzi się i nie wie, którą kupić, tyle ich jest, a wszystkie piękne – ekscytuje się pani Anna i wyjmuje z szafy spódnice oraz sukienki, które wykonała z pomocą zawodowej krawcowej, swojej mamy Jarosławy Zając.
– Od czterech lat wyszukuję ubrania, w których chcę być na Mszy, chcę chwalić Boga – wyjaśnia. Niedzielne kreacje mieszkanki Dalęcina znane są w parafii i podziwiane w sanktuariach, które odwiedza, czy w świątyniach w Anglii, gdzie jeździ do rodziny. Tam też dumnie w nich paraduje. – Ludzie to zauważają. Chwalą to, jak fajnie wyglądam, proszą, bym przywiozła im z gór takie kwieciste tkaniny.
Wybrakowane walizki
Tradycyjne stroje góralskie wyszywane haftem, cekinami i koralami to odzież kosztowna. Kompletny strój górala może być wart nawet 5 tys. złotych. Na wdzianko damskie trzeba wydać o tysiąc więcej. Góralki obecnie zakładają je raczej od święta: na śluby, Komunie. Na niedziele wybierają wzorowane na nich lżejsze, ale równie wzorzyste spódnice, zakładane do bluzek haftowanych maszynowo, a nawet T-shirtów.
Inspirowane góralszczyzną koszule, spódnice, pasy, torebki czy chusty są obecne w modzie. Coraz częściej kupują je turyści z różnych zakątków Polski. Po góralską garderobę zaglądają też Europejczycy i Amerykanie.
Takie stroje wychodzą spod igły mieszkanki Dalęcina. Pani Anna chętnie wybrałaby się na niedzielną Mszę również w innych deseniach. Żałuje, że nie ma skąd czerpać wzorów na kolejną suknię. – Na Pomorzu nie ma jednolitej tradycji ludowej, zwyczajów z dziada pradziada – mówi. Odczuwa brak zakorzenionego w kulturze impulsu, który pomógłby integrować się nie tylko ze społecznością sąsiadów, znajomych czy współpracowników, ale i z ziemią, jej przeszłością.
Jak wspomina jej mama, pani Jarosława, w latach powojennych, gdy Polacy przesiedlali się na Ziemie Odzyskane, ich walizki rzadko zawierały ludowe zapaski, serdaki, gorsety czy czepce. – Nie było tego nigdzie – mówi seniorka i o Opolszczyźnie, na której spędziła pierwsze powojenne lata, i o Pomorzu. – Ale wtedy takie były czasy. Nikt się nie wychylał z niczym.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się